Wpisy archiwalne w kategorii

Wycieczka

Dystans całkowity:10339.51 km (w terenie 1454.46 km; 14.07%)
Czas w ruchu:417:21
Średnia prędkość:23.72 km/h
Maksymalna prędkość:68.20 km/h
Suma podjazdów:4169 m
Suma kalorii:872 kcal
Liczba aktywności:115
Średnio na aktywność:89.91 km i 3h 58m
Więcej statystyk

Niederfinow + Chorin

Sobota, 14 maja 2011 · Komentarze(6)
Kategoria Wycieczka
Trasa:
/

O planowanej wyprawie dowiedziałem się od Pawła (sargatha) podczas zupełnie przypadkowego spotkania przy Głębokim. Wtedy też powiedziałem, że raczej nie pojadę, bo męczyło mnie choróbsko jeszcze od wyprawy nad morze na początku maja. Po przemyśleniu sprawy postanowiłem jednak jechać, bo zawsze ilekroć coś mnie łapało, rower był najlepszym lekarstwem. :D

Spotkanie Jarek ustalił dosyć nietypowo na parkingu Tesco na Milczańskiej na godzinę 8:00. Planowane było ponad 200km wraz ze zwiedzaniem podnośni statków w Niederfinow i klasztoru w Chorin, więc zdziwiła mnie tak późna godzina spotkania. Na starcie łącznie za mną stawiło się 6 osób:

Zdjęcie od Misiacza, w kolejności od lewej stoją:
Paweł (Misiacz);
Paweł (Sargath);
Krzysiek (Monster61);
Jarek (Gadbagienny);
ja;
Marcin (Rake).

Już od samego startu czuć było minimalny wietrzyk w twarz, na szczęście nie dusił, więc jechało się przyjemnie. Pierwszy etap zakładał dojechanie do Niederfinow przygraniczną asfaltową drogą rowerową z odcinkiem drogowym pod koniec. Coś nie mam szczęścia do tej drogi rowerowej, bo ilekroć nią jadę, to zawsze wiatr lubi poprzeszkadzać. ;) Może kiedyś trafi się, że będę miał wiatr w plecy, bo równy asfalt sprzyja większym prędkościom. ;)

Na początku umówiliśmy się z Adrianem (Gryfem), że spotkamy się w porcie w Mescherin za 1h i 15min. Dojechaliśmy na miejsce dokładnie co do minuty, praktycznie cały czas jadąc 26-28km/h, ale Adrian był tam przed nami, pojechał więc powoli dalej. Ostatecznie spotkaliśmy się w Gartz:

Podobnym tempem potoczyliśmy się do Krajnika, gdzie mieliśmy pierwszy dłuższy postój:


Po przerwie ruszyliśmy dalej na południe omijając remont wałów przeciwpowodziowych. Nawet w Niemczech powódź spowodowała pewne straty, choć dzięki bardziej przemyślanej gospodarce wodnej i lepszej jakości wałów obyło się bez takich strat jak na naszym rodzimym podwórku. W Criewen odbiliśmy na drogę typowo dla maszyn rolniczych wyłożoną betonowymi płytami, jadąc przez Vorwerk i Stutzkow. Droga oferowała niezłe podjazdy i zjazdy, a na samym końcu zjazd o nachyleniu 10% o czym informował znak ostrzegawczy.

Po powrocie na drogę dla rowerów prędkości ponownie oscylowały wokół 27-28km/h a na przedzie peletonu najczęściej jechał Jarek... ;) Popasik zrobiliśmy w Hochensaaten przy śluzie (czyli tam gdzie zwykle) w samą porę, bo się głodny zaczynałem robić, a jak wiadomo od uczucia głodu do kryzysiku droga bliska.

Zdjęcie Misiacza

Po posileniu się za Hochensaaten skręciliśmy z drogi rowerowej na kiepskiej jakości asfalt wiodący aż do Oderbergu. Bardzo malownicza miejscowość uzdrowiskowa:

jednak czas naglił, pojechaliśmy więc dalej po krótkim przystanku. Za Oderbergiem droga przypominała miejscami górskie wyścigi szosowe - liczne podjazdy i zjazdy dały naprawdę dużo radości z kręcenia, choć te pierwsze czułem w udach jeszcze dwa dni później :P Po dojechaniu do Niederfinow naszym oczom ukazała się wielka metalowa konstrukcja:


służąca do podnoszenia i opuszczania statków płynących na trasie Odra-Łaba. W sumie zastanawiam się czemu na przykład nie zastosowano cyklu 2-3 sluz, ale skoro zdecydowano się na tak wyjątkowe rozwiązanie, musiało być to uzasadnione. Tak czy inaczej całość robi olbrzymie wrażenie, zwłaszcza, że budowę miała miejsce w latach 1927-1934. Ciekawe ile budowa takiej konstrukcji wraz z przetargiem, odwołaniem przetargu, ustaleniem nowych warunków i ponownym przetargiem trwałaby obecnie w Polsce?
Procedura podnoszenia (a może opuszczania? :D) promu wycieczkowego:


Jarek, Misiacz, Adrian i ja zostaliśmy na dole, siedząc na ławeczce, natomiast Krzysiek, Marcin i Paweł udali się na górę obejrzeć wszystko dokładniej z lotu ptaka-w końcu różnica poziomów to aż 36m! Następnie przyszła pora na kebaba, więc dosyć dużo czasu spędziliśmy w Niederfinow, a przed nami było jeszcze zwiedzanie klasztoru. Leśnym, niezwykle piaszczystym zielonym szlakiem z Liepe dojechaliśmy do samej bramy zabudowań klasztornych w Chorin. Paweł poszedł pozwiedzać wnętrze, przy okazji łapiąc się na bilet dla dzieci, my natomiast leniuchowaliśmy na trawie walcząc przy okazji z komarami. :D


Zdjęcia klasztoru autorstwa Pawła (Misiacza)

Wyjeżdżając z Chorin było już niepokojąco późno, zwłaszcza że meteo.pl zapowiadało opady od 20:00 które z czasem miały się coraz bardziej nasilać (ostatecznie okazało się, że pomylili się na naszą niekorzyść o CAŁE 10min!)
Drogą z Chorin przez Zieten, Angermunde, Dobberzin i Flemsdorf dojechaliśmy do Criewen dalej udając się już znaną trasą rowerową. Za Schwedt urządziliśmy postój, gdzie mieliśmy okazję usłyszeć Jurka, który cierpi bardzo na południu Polski z powodu braku roweru. Nie bój żaby Jurek, wrócisz niebawem i znowu będziemy jeździć gdzie tylko się da... ;) Tymczasem czekamy na Twój powrót.
Po przerwie pojechaliśmy dalej jadąc sprawnie, najczęściej za Masiaczem zatrzymując się dopiero w Friedrichsthal. Pod koniec, jadąc przez las, prędkości oscylowały w przedziale 35-40km/h! W Friedrichsthal dołączył do nas Bartek (IsmailDelivere) na swojej szosie. My pojedliśmy, popiliśmy, Bartek natomiast dopompował koła do odpowiedniego ciśnienia. ;)

Gdy tylko wyjechaliśmy z Friedrichsthal pogoda gwałtownie się popsuła. Od jakiegoś czasu widać było chmury w oddali, ale błyskawicznie przesunęły się one nad nas. Pojawił się huraganowy niemal wiatr który wiał w twarz nieco z lewej strony. Nie dość, że mocno wiał, to jeszcze był porywisty. Tym sposobem podczas jazdy jeden podmuch był niemal w stanie zatrzymać rower, albo przesunąć go o jakieś 2m w prawo! Przy okazji temperatura spadła znacząco, więc przed Gartz w drewnianej wiacie zrobiliśmy szybki postój tak, żeby każdy mógł ubrać na siebie wszystkie dodatkowe ubrania.

Wziąłem ze sobą bluzę i długie spodnie, żeby ubrać je na siebie gdyby rano zrobiło mi zimno. Nie pomyślałbym, że przydadzą mi się wieczorem! Następnie sprawnie (biorąc pod uwagę wiatr) dojechaliśmy do Mescherin w towarzystwie lekkiego deszczu. W tym miejscu odłączył się od grupy Adrian, kierując się dalej na Gryfino. Droga zrobiła się już do tego czasu mokra, a ja oczywiście bez błotników. :P Tym sposobem byłem mokry nie tylko od góry, ale również od dołu. Jednak od granicy rozpadało się na dobre, więc nie robiło to już różnicy - wszyscy byliśmy przemoczeni. Na dodatek temperatura systematycznie spadała. Mimo wszystko jechało mi się przyjemnie :D To trochę dziwne, ale podobało mi się nawet, że cały czas z koła Misiacza leciały na mnie kolejne litry wody. :D Ciemność, światło latarek i woda, dużo wody :D
W Rosówku odłączył się Bartek i pomknął do Szczecina na szosie szybszym tempem.
Po postoju na stacji w Kołbaskowie jechałem za Pawłem (Sargathem) i Marcinem, za mną jechał jeszcze Krzysiek. W międzyczasie, nawet do końca nie wiem kiedy odłączyli się Misiacz z Jarkiem. Uświadomiłem to sobie dopiero przy skręcie w lewo na ulicę Cukrową. Wiedziałem że, Misiacz i Jarek mieli jechać w prawo, więc zwolniłem żeby się pożegnać, oglądam się, a tam nikogo nie widać. :/

Przy wjeździe z Cukrowej na rondo na Redzie jeszcze szlifa zaliczyłem. Oczywiście bez tego nie mogło być wyprawy. :D Paweł pojechał przodem, przede mną jechał jeszcze Marcin. Myślałem, że pojedzie za Pawłem, ale nadjeżdżały samochody, więc się zatrzymał. Kłopot w tym, że za nim poruszałem się jeszcze ja z dosyć znaczną prędkością... :P Zahamowałem przodem i tu zaskoczenie - na mokrej drodze mój niemal-slick z przodu zachował się prawie jak na lodzie. Koniec końców leżałem na asfalcie ze skurczem w lewej łydce. I to w zasadzie jedyny skutek wywrotki - nawet rower nie ucierpiał. Muszę zapamiętać: mokra droga = śliska droga. ;)

Dzięki wszystkim kompanom za jazdę, było świetnie... ;)

Uczelnia, Wkrzańska

Czwartek, 12 maja 2011 · Komentarze(1)
Kategoria Wycieczka
Miodowa-> sporo Wkrzańskiej-> zjazd Miodową (żwir)-> dwie pętle wokół Głębokiego-> spotkanie z dwoma Pawłami (sargath i axis) i ich kolegą. Trochę pogadaliśmy sami wiecie o czym (ach te rowery... :D)-> podjazd pod Miodową-> zjazd-> Arkonka-> Błonia -> dom.

I jeszcze rekord prędkości na zjeździe na czerwonym szlaku we Wkrzańskiej - 68.2km/h :D

Do Pobierowa

Poniedziałek, 2 maja 2011 · Komentarze(4)
Kategoria Wycieczka
Trasa:
/

Na majówkę znajomi pojechali samochodami a ja uparłem się, że pojadę rowerem :D W poniedziałek rano wstaje, patrzę za okno, a tam drzewa nie rosną już pionowo, a pod kątem 45st. Myślę sobie: "No, będzie ciężko" Z resztką nadziei sprawdzam prognozę - niestety, wiatr będzie przez niemal cały dzień i będzie mi wiał idealnie w buziuchne. No nic, szybkie śniadanie, ostatnie przygotowania i wyjazd ok 8:30. Jazdę miałem zaplanowaną na jakieś 4 godziny, a wyszło nieco ponad 5. Postanowiłem nie jechać "krajówkami" a drogami wojewódzkimi i powiatowymi. To był dobry wybór, asfalt rozsądnej jakości a zdarzyło się, że przez godzinę nie minął mnie samochód. W zasadzie tylko w Goleniowie i w okolicach Świerzna był spory ruch. Generalnie nie zwiedzałem, zatrzymywałem się na krótko. Wiatr strasznie dusił, jazda w pojedynkę była mocno wymagająca, czasem udawało mi się dokręcić do 22-24km/h a tu jeden silny podmuch wiatru niemal mnie zatrzymywał. Dojechałem wykończony, ale wystarczyło pół godziny i już byłem względnie wypoczęty. Trasa i wiatr bardziej wypompowały mnie psychicznie niż fizycznie. Nie lubię sytuacji kiedy kręcę a stoję, ale życie jest jakie jest, więc trzeba jeździć i w takich warunkach. ;)

Do dystansu dodałem też kilka km zrobionych w samym Pobierowie dnia następnego, gdyż zapomniałem zapisać stan i wyzerować licznik. Leśne szlaki bardzo sympatyczne.

Powrót też miał być na rowerze, ale rozłożyła mnie choroba (konwencjonalna a nie ta dnia wczorajszego :P) i zabrałem się z kolegą samochodem. A szkoda, bo tym razem północno-wschodni wiatr by mi bardzo pomógł... ;)

Bukowa, Masa Krytyczna

Piątek, 29 kwietnia 2011 · Komentarze(3)
Kategoria Wycieczka
W Bukowej najpierw trasą Gryf Maratonu aż do Glinnej, tam odbiłem zielonym na Dobropole Gryfińskie. Tam generalnie trochę pobłądziłem, ale wyjechałem ostatecznie na czerwony w okolicach Rezerwatu Kołowskie Parowy. A później gdzie? Do Lui oczywiście. Powrót Szosą Stargardzką która okazała się być remoncie. Zostałem otrąbiony chyba przez połowę TIRowców odwdzięczając się często gęsto serdecznym palcem. Nie wiem co się tym ludziom za kierownicą dzieje... :/

Powrót do domu, szybki obiad i szybkie myju-myju i na Masę. Dziś wyjątkowo dużo ludu, tempo nadzwyczaj ślamazarne i powiem szczerze - zmarzłem :P W pewnym momencie wraz z Pawłem (sargathem) i Tomkiem się odłączyliśmy - Paweł się spieszył, a my we dwóch zrobiliśmy ekspresową rundkę po mieście dla rozgrzewki :D Dołączyliśmy do reszty ekipy na Jagiellońskiej.

Bukowa

Wtorek, 26 kwietnia 2011 · Komentarze(4)
Kategoria Wycieczka
Początek przy Szmaragdowym z takimi oto widokami na Szczecin:


Pierwszy etap niebieskim (Szlak Równiny Wełtyńskiej). Początek jest wyjątkowo równinny, dość powiedzieć, że na jednym zjeździe prawie OTB zaliczyłem :D Trochę za mocno przednim hamplem operowałem i ponad 10m na przednim kole przejechałem, tak że miałem nawet czas rozważyć: "No ciekawe, przelecę ten pierwszy raz przez kierę czy nie?" Ostatecznie nie przeleciałem :D
Bukowa za Szmaragdowym się ładnie prezentuje, w jednym miejscu się zatrzymałem, to nawet mi się Jurassic Park skojarzył:



Po drodze minąłem jezioro Węglino:

Ciekawe skupisko padalców znalazłem (więcej ich było ale się skubane pochowały jak aparat zobaczyły - wstydliwe :D )


Jezioro Zamkowe koło Wełtynia:


Z Wełtynia miałem jechać zielonym (Szlak Woja Żelisława), ale udało mi się dojechać tylko do wojewódzkiej sto dziewiętnastki, dalej cały szlak jest zupełnie zarośnięty. Służby leśne / PTTK chyba zapomnieli o tym szlaku. Tak czy inaczej pojechałem drogą 119, skręciłem w 120 i dojechałem do Żelisławca.

Panorama z okolic Gardna:


Zalesione wzgórze tuż przed Glinną - na żywo wygląda to o wiele ciekawiej - pojedyńcze wzgórze, z masą drzew, a wokoło pola i łąki :D


W Żelisławcu wbiłem na czarny, chwilę później na niebieski i tak aż do domu Lui... :D

Arkonka testowo

Środa, 20 kwietnia 2011 · Komentarze(1)
Kategoria Wycieczka
Po obiedzie wziąłem się za tylną piastę, która coś ostatnio głośno mi się toczyła. Szybki serwis, smarowanko i krótka przejażdżka na Arkonkę, Głębokie i podjazd pod Miodową celem sprawdzenia czy wszystko gra. Opory toczenia w zasadzie bez zmian, za to sporo ciszej... ;) Można jeździć dalej.

Bukowa z przygodami

Poniedziałek, 18 kwietnia 2011 · Komentarze(6)
Kategoria Wycieczka
Pogoda dziś wyjątkowo piękna, ponad 20 stopni w cieniu, w słońcu o wiele więcej, prawie bezwietrznie. Szkoda tylko, że na uczelni miałem siedzieć 8 godzin. Ale moja zmyślna grupa coś na to poradziła. Wchodzę na uczelnie, witam się i słyszę, że to odwołane, to przełożone i za dwie godziny kończymy. ;P Pierwsza myśl: ROWER!!! :D Jak zwykle do Bukowej pojechałem, postanowiłem pokręcić się nowymi szlakami.
Dziś kilka ciekawych rzeczy mi się przydarzyło. Spotkałem duże stado jeleni: jadę dość szybkim, brukowanym zjazdem i przede mną na drogę wyskakuje mi jeleń. Zaraz za nim następny. Ostre hamowanie przodem, tył już w powietrzu, ale udało się zatrzymać jakieś 10 metrów przed miejscem gdzie przebiegały. Śmignęło już jakieś 7 sztuk, gdy na drogę wybiegł dorodny samiec i stanął! Patrzy na mnie, chrząka, parska. Myślę sobie: jak na mnie ruszy to kaplica, ostatniego człowieka widziałem jakieś 40 minut wcześniej, więc pomocy znikąd nie dostanę. A byku tak na oko ze 300kg, poroże wielkie... Za nim przebiegała tymczasem reszta stada. Tak się skurczyłem, że niby malutki, niegroźny i niepozorny, starając się go za wszelką cenę przekonać, że szkoda na mnie fatygi. Stado przebiegło, dłuższą chwilę jeszcze postał i pobiegł za resztą. Ja również postanowiłem się oddalić, ale gdy odjeżdżałem spojrzałem w prawo - stał na szczycie wzniesienia i obserwował mnie. Ale już się rozpędzałem, więc raczej by mnie nie dogonił. Zwłaszcza że zjazd dosyć stromy, z adrenaliną spokojnie dokręciłbym do ponad 50... :D To miałem bliskie spotkanie pierwszego stopnia, przyznam, że trochę strachu się najadłem.

Parę minut później, jadąc sobie w totalnej dziczy, wąską ścieżką, nawet nie szlakiem spojrzałem w prawo, a tam choinka. Nie było by w tym nic dziwnego, tylko, że była ona przybrana ozdobami jak na Boże Narodzenie. :P Nawet uwieczniłem ją na marnej jakości zdjęciu:

Nadal nie pojmuję, jak, po co i dlaczego ktoś tak ją przyozdobił. Jeszcze rozumiem przy jakimś uczęszczanym szlaku, ale w takim bezludnym miejscu?

Poza tym jedna gleba była, na grubej gałęzi, koło się ześlizgnęło i tyle. Ale, nie pierwszy, nie ostatni raz. Tym razem bez szkód się obyło... ;)