Sporo wody w Odrze upłynęło, ale czas nadrabiać zaległości. ;)
To już mój drugi wyjazd na Zjazd Gwieździsty do Berlina. Poprzedni zakończył się średnio szczęśliwie, ponieważ zatrułem się kolacją dnia poprzedniego i wymiotowałem co kwadrans od momentu wjazdu do Berlina i zmuszony byłem wracać pociągiem. :/
Główne spotkanie o 0000 na Placu Lotników, ja postanowiłem złapać grupę na rondzie Reda, dzięki czemu spałem jakieś 15 minut dłużej... ;) Ekipa w granicach 25-30 osób. Okazało się, że Bronik miał na Placu Lotników jakieś problemy z dętką i zostali z nim Monter i Jaszek. Ostatecznie doszli nas na przejściu w Rosówku. Nocna jazda jak zawsze niezwykle klimatyczna.
W okolicach Schwedt pojawiły się pierwsze oznaki wschodu słońca. Słońce wyszło akurat podczas naszego postoju między Schwedt a Angermunde. Brak chmur spowodował, iż temperatura z zimnej wzrosła do akceptowalnej... ;) Po części to kwestia trochę zbyt niskiego tempa jazdy - rok temu było rozsądniejsze.
W Eberswalde postój na dworcu. Jako, że już wiedziałem jak jechać, to wyprzedziłem znacząco grupę i jako pierwszy zameldowałem się na stacji - zająłem sobie ławeczkę i gdy reszta ekipy dojechała, ja w najlepsze się wylegiwałem. ;p
Polska ekipa "uzbrojona" w czerwone koszulki i flagi narodowe mocno się wyróżniała. Inna sprawa, że rok wcześniej z Eberswalde jechało o wiele więcej Niemców, nie wiem czemu tak wyszło w tym roku. Ale facet organizujący tą część przejazdu mega sympatyczny i towarzyski. W międzyczasie dojechała jeszcze ekipa "pociągowa" ze Szczecina i mogliśmy ruszać zgodnie z harmonogramem.
---------------------------------------------------------------------------------
---------------------------------------------------------------------------------
Zdjęcie już z przedmieść Berlina:
---------------------------------------------------------------------------------
A to już sam Berlin:
---------------------------------------------------------------------------------
---------------------------------------------------------------------------------
Sam przejazd bardzo sympatyczny, Niemcy bardzo serdecznie reagowali na nasze polskie flagi, wielu pytało mnie skąd jedziemy, ilu nas przyjechało, czy wszyscy przyjechali na rowerach z samego Szczecina i jak wracamy. Oczywiście w moim przypadku słaby niemiecki ograniczał możliwości konwersacyjne tylko do angielskiego, ale zadziwiająco wielu z naszych sąsiadów zna ten język (co innego poziom i akcent... ;p )
W jednym miejscu musieliśmy czekać ponad pół godziny, ale było to działanie zaplanowane przez organizatora. Dzięki temu koniec przejazdu dojechał do nas i mogliśmy wjechać dosyć sprawnie na autostradę będącą częścią Małego Ringu. Dzięki temu ten kluczowy element obwodnicy stolicy Niemiec był zamknięty dla samochodów sporo krócej, choć i tak nasz przejazd spowodował niemałe korki i zatory. Mimo to kierowcy prawie zawsze reagowali pozytywnie - machali, trąbili razem z nami, pozdrawiali... ;)
No i magiczny przejazd przez tunel - coś pięknego. 2-3 minuty jazdy kilkupasmowym tunelem. Minimalny spadek sprawił, że prędkości były niemałe, a zamknięta przestrzeń potęgowała wielokrotnie każdy odgłos, co skrzętnie wykorzystywali wszyscy wokół, dzwoniąc i krzycząc. Niemcy jakoś tak nieśmiało i wstydliwie, za to nasi od razu chwycili za dzwonki i wuwuzele :D
Zdjęcie zrobione pod koniec przejazdu:
---------------------------------------------------------------------------------
Plac Żołnierzy Radzieckich w Berlinie czyli nasz punkt zborny po przejeździe:
---------------------------------------------------------------------------------
Zabytkowa armata na tymże placu:
---------------------------------------------------------------------------------
Na placu przerwa, szybkie jedzenie. Zaczyna padać deszcz, co nie jest zbyt korzystnym faktem, biorąc pod uwagę, że planowo wracać miałem rowerem. Pytam innych uczestników, którzy mieli wracać ze mną, czy nadal są chętni, lecz wszyscy zrezygnowali. Dopiero szczęśliwym trafem zagaduję do kolegi i okazuje się, że właśnie wyjeżdżają... ;p Oni co prawda jedynie do Eberswalde, ale jeden z nich jest chętny na całą drogę powrotną w siodle. Szybkie przebranie się, przepakowanie i jazda dalej. Jeszcze krótka przerwa foto przy Bramie Brandenburskiej:
---------------------------------------------------------------------------------
---------------------------------------------------------------------------------
Sporo czasu zajął nam wyjazd z Berlina, w międzyczasie na każdych światłach rozmawiałem z Niemcem, który jechał ze swoją ekipą na Frankfurt nad Odrą. Pytał o te same rzeczy co wszyscy i nieźle się zdziwił, gdy mu powiedziałem że wracamy całą drogę i że wyjdzie coś w okolicach 350km... ;) Spoko gość.
Droga bardzo przyjemnie mijała mimo deszczu i coraz niższej temperatury. Zgrana, fajna ekipa, tempo też ok. Niestety niedaleko przed Eberswalde łapię kapcia. Zmiana dętki przy takim deszczu nie jest przyjemna. Moja pompka zawodzi. Pompka kolegi również. Dopiero trzecia daje radę. Dojeżdżając do stacji w Eberswalde czuję jednak, że znów jest coś miękko z tyłu. Na przejeździe przez jakieś tory dobijam mocno, na szczęście obyło się bez snake'a. Ekipa pakuje rowery na samochody i zachęca mnie abym jechał z nimi. Ja napalony na cały dystans, praktycznie nie zmęczony, bo się wcześniej oszczędzałem... Z drugiej strony niedziałająca pompka, kolec którego nie mogłem wcześniej znaleźć, końcówka jedzenia i ponad 100km w zimnym deszczu. Bardzo chciałem, już prawie miałem jechać dalej sam (bo Grzesiek się jednak rozmyślił), ale podszedł do mnie Paweł którego tego dnia poznałem, położył mi rękę na ramieniu i powiedział coś w stylu:
- Słuchaj, młody jesteś, widać, że chcesz, ale nie podejmuj zbyt pochopnej decyzji, to jest bądź co bądź 100km do domu. Pojedziesz z nami do Widuchowej, jak będziesz się czuł na siłach, to stamtąd sobie pojedziesz jeszcze jakieś 50km.
No i zeszło ze mnie powietrze i chęć walki, bo wiedziałem, że ma rację ;) Szybko zapakowałem rower do jego Passata i pojechałem z nimi. Podczas jazdy zrobiło się ciepło, w międzyczasie coś tam przegryzłem i średnio kontaktowałem. Zrobiłem się mega senny i niebawem trzeba było wysiadać... :D Podziękowałem wtedy i teraz też bardzo dziękuje za pomoc i dowiezienie moich mokrych 4 liter i nie mniej mokrych 2 kółek do Polski. W Widuchowej po Grześka przyjechała jego dziewczyna Kasia, a mi szczerze mówiąc już się nie chciało, więc rower na pakę i razem z nimi do Szczecina. Super z was para! :D Wesoło było wracając. Ostatecznie zostałem odstawiony pod sam dom.
Kilka cudzych zdjęć:
Foto by Rowerzystka:
Gadu-gadu z Yogim
---------------------------------------------------------------------------------
---------------------------------------------------------------------------------
Foto by Fisher:
Też miałem flagę, a co! :D
---------------------------------------------------------------------------------
I zimno, i pada, i zimno, i pada...
---------------------------------------------------------------------------------
---------------------------------------------------------------------------------
Artystyczne ujęcia zmiany dętki...
---------------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że nikt z autorów się nie obrazi, że tu umieściłem te zdjęcia.
Podsumowując, z informacji moich szpiegów wynika że w tym roku było 150-170 tys. rowerzystów, czyli nieco mniej niż rok temu (180-200 tys.) jednak po części tłumaczy to pochmurno-deszczowa pogoda. Do zobaczenia za rok!