Wpisy archiwalne w kategorii

201-300km

Dystans całkowity:1570.55 km (w terenie 7.00 km; 0.45%)
Czas w ruchu:61:35
Średnia prędkość:25.50 km/h
Maksymalna prędkość:64.60 km/h
Suma podjazdów:220 m
Suma kalorii:158 kcal
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:224.36 km i 8h 47m
Więcej statystyk

Wielkopolska na spontanie

Niedziela, 11 listopada 2012 · Komentarze(4)
Miałem zrobić traskę tylko do Milicza, ale w ostatniej chwili przed wyjściem spojrzałem jeszcze na mapę i zobaczyłem, że bardzo blisko stamtąd do wielkopolski... ;) Stwierdziłem, że jak będę dobrze stał czasowo, to podjadę, mimo, że to prawie 20km w jedną stronę.

Trasa:
/

Wyjazd późno, dopiero o 1030, bo nie mogłem się zwlec z łóżka. Początek trasy tak jak w piątek. Dopiero w Ludgierzowicach zamiast jechać dalej 340-tką odbiłem na północ. Bardzo spokojna droga, przez większą część asfalt fajny, momentami trochę dziurawy. W Lasowicach wjechałem na DK15, ale niedziela i do tego Dzień Niepodległości sprawiły, że ruch był minimalny. Na rozdrożu, zrobiłem sobie pierwszą przerwę na jedzenie. Ruszyłem i minęły mnie 3-4 samochody. Normalnie, z odpowiednim dystansem, ot nic specjalnego. Podjechałem pod spore wzniesienie i zacząłem zjeżdżać, zaczął się las. Wtedy zobaczyłem, że na poboczach po obu stronach stoi sporo samochodów na awaryjkach. Podjechałem bliżej i taka oto scena:

Samochód który minął mnie ze 2 minuty wcześniej. Prosta droga, sucho - dziwne... Kierowca siedział już na czyjejś kurtce na poboczu, trochę zakrwawiona twarz i ręce, ale poza tym chyba ok. Spytałem, czy pomoc wezwana i czy czegoś potrzebują. Nie byłem potrzebny, więc pojechałem dalej. Kilka minut później minął mnie radiowóz po cywilnemu, dwa zastępy straży i karetka. Trzeba uważać.

W Miliczu upewniłem się, że do granic województw na pewno nie jest zbyt daleko. Trasa spokojna, trochę wzniesień. Na początku minąłem tablicę z granicą województw i przejechałem kilka dodatkowych km zanim miejscowi uświadomili mi że pojechałem za daleko :P


Powrót tą samą drogą, w Miliczu skręciłem na wojewódzką 448. Również spokojnie. Poza dwoma etapami bardzo ładny asfalcik. Piękna jesień i świetna pogoda:


Poza tym podjechałem sobie do Polic, bo dawno nie byłem. Babci niestety nie zastałem :P


Od Twardogóry zaczęło się szybko ściemniać. Miałem oba światła, do tego rewelacyjna koszulka na długi rękaw, w kolorze żarówiastej żółci która była świetnie widoczna przy jesiennej szarówce. Niestety szybko okazało się, że w obu lampkach baterie siadają! A sprawdzałem je przed wyjazdem. Dobrze, że mam na rowerze i na sobie masę odblasków umieszczonych dość nisko, więc myślę, że byłem nieźle widoczny.
Od Oleśnicy zupełne ciemności, a do domu prawie 40km. Gdy nic nie jechało, wyłączałem przednią lampkę i oszczędzałem baterie. Prawie nic nie widziałem. Dopiero między Borową a Piecowicami trochę gorszego, dziurawego asfaltu, więc musiałem coś widzieć. Od Kiełczowa było oświetlenie uliczne, więc już bez problemu. Koniec końców wróciłem przed 19. Jeszcze pojechałem DDRką sporo naokoło, żeby wyszło ponad 200. ;)

Dookoła Zalewu

Sobota, 9 czerwca 2012 · Komentarze(1)
Kategoria 201-300km, Wycieczka
Ostry wyjazd z harpaganami. Na forum średnia planowana: 25-30kmph, a to jak wiadomo, spory rozrzut. Koledzy celowali w górę przedziału... ;)

Na Głębokim wyjątkowo byłem pierwszy, ale zaraz podjechali Adrian, Paweł (Sargath) i jako ostatni Paweł (Axis) jako, że ma najbliżej. ;)
Od Głębokiego Sargath zapodał tempo 40-45, to już wiedziałem że nie będzie żartów. Później się zmienialiśmy i trzymaliśmy coś w okolicach 4 paczek. W okolicach Rieth trochę się Pawłowi zbuntowaliśmy i zwolniliśmy do rozsądniejszych 34-36kmph.

Generalnie jechało się świetnie, trochę za dużo postojów, pogoda super. W Świnoujściu najpierw postój w barze, gdzie chłopaki zjedli jakiej obiady, hot-dogi, ja poprzestałem na piwku... :D Metabolizm szybki po wysiłku, więc je dosyć poczułem, ale szybko minęło. Zresztą po wizycie w barze udaliśmy się baru mlecznego Gospodnik, gdzie zjedliśmy z Adrianem wazę zupy z 4zł :D

Chciałem zdążyć na kwalifikacje F1 i na mecz Germania - Portugalia, ale ani to, ani to się nie udało. Ale wyjazd super - szybko i sympatycznie, choć fotek za dużo nie ma:


pierwszy postój
---------------------------------------------------------------------------------


gdzieś miedzy Świnoujściem a Międzyzdrojami gna ekipa - ha!
---------------------------------------------------------------------------------


postój przed Wolinem
---------------------------------------------------------------------------------


most w Wolinie - trochę rozmazany bo foto podczas jazdy ;)

Sternfahrt

Niedziela, 3 czerwca 2012 · Komentarze(0)
Kategoria 201-300km, Wycieczka
Sporo wody w Odrze upłynęło, ale czas nadrabiać zaległości. ;)

To już mój drugi wyjazd na Zjazd Gwieździsty do Berlina. Poprzedni zakończył się średnio szczęśliwie, ponieważ zatrułem się kolacją dnia poprzedniego i wymiotowałem co kwadrans od momentu wjazdu do Berlina i zmuszony byłem wracać pociągiem. :/

Główne spotkanie o 0000 na Placu Lotników, ja postanowiłem złapać grupę na rondzie Reda, dzięki czemu spałem jakieś 15 minut dłużej... ;) Ekipa w granicach 25-30 osób. Okazało się, że Bronik miał na Placu Lotników jakieś problemy z dętką i zostali z nim Monter i Jaszek. Ostatecznie doszli nas na przejściu w Rosówku. Nocna jazda jak zawsze niezwykle klimatyczna.

W okolicach Schwedt pojawiły się pierwsze oznaki wschodu słońca. Słońce wyszło akurat podczas naszego postoju między Schwedt a Angermunde. Brak chmur spowodował, iż temperatura z zimnej wzrosła do akceptowalnej... ;) Po części to kwestia trochę zbyt niskiego tempa jazdy - rok temu było rozsądniejsze.

W Eberswalde postój na dworcu. Jako, że już wiedziałem jak jechać, to wyprzedziłem znacząco grupę i jako pierwszy zameldowałem się na stacji - zająłem sobie ławeczkę i gdy reszta ekipy dojechała, ja w najlepsze się wylegiwałem. ;p
Polska ekipa "uzbrojona" w czerwone koszulki i flagi narodowe mocno się wyróżniała. Inna sprawa, że rok wcześniej z Eberswalde jechało o wiele więcej Niemców, nie wiem czemu tak wyszło w tym roku. Ale facet organizujący tą część przejazdu mega sympatyczny i towarzyski. W międzyczasie dojechała jeszcze ekipa "pociągowa" ze Szczecina i mogliśmy ruszać zgodnie z harmonogramem.


---------------------------------------------------------------------------------

---------------------------------------------------------------------------------

Zdjęcie już z przedmieść Berlina:

---------------------------------------------------------------------------------

A to już sam Berlin:

---------------------------------------------------------------------------------

---------------------------------------------------------------------------------
Sam przejazd bardzo sympatyczny, Niemcy bardzo serdecznie reagowali na nasze polskie flagi, wielu pytało mnie skąd jedziemy, ilu nas przyjechało, czy wszyscy przyjechali na rowerach z samego Szczecina i jak wracamy. Oczywiście w moim przypadku słaby niemiecki ograniczał możliwości konwersacyjne tylko do angielskiego, ale zadziwiająco wielu z naszych sąsiadów zna ten język (co innego poziom i akcent... ;p )

W jednym miejscu musieliśmy czekać ponad pół godziny, ale było to działanie zaplanowane przez organizatora. Dzięki temu koniec przejazdu dojechał do nas i mogliśmy wjechać dosyć sprawnie na autostradę będącą częścią Małego Ringu. Dzięki temu ten kluczowy element obwodnicy stolicy Niemiec był zamknięty dla samochodów sporo krócej, choć i tak nasz przejazd spowodował niemałe korki i zatory. Mimo to kierowcy prawie zawsze reagowali pozytywnie - machali, trąbili razem z nami, pozdrawiali... ;)
No i magiczny przejazd przez tunel - coś pięknego. 2-3 minuty jazdy kilkupasmowym tunelem. Minimalny spadek sprawił, że prędkości były niemałe, a zamknięta przestrzeń potęgowała wielokrotnie każdy odgłos, co skrzętnie wykorzystywali wszyscy wokół, dzwoniąc i krzycząc. Niemcy jakoś tak nieśmiało i wstydliwie, za to nasi od razu chwycili za dzwonki i wuwuzele :D
Zdjęcie zrobione pod koniec przejazdu:

---------------------------------------------------------------------------------

Plac Żołnierzy Radzieckich w Berlinie czyli nasz punkt zborny po przejeździe:

---------------------------------------------------------------------------------
Zabytkowa armata na tymże placu:

---------------------------------------------------------------------------------

Na placu przerwa, szybkie jedzenie. Zaczyna padać deszcz, co nie jest zbyt korzystnym faktem, biorąc pod uwagę, że planowo wracać miałem rowerem. Pytam innych uczestników, którzy mieli wracać ze mną, czy nadal są chętni, lecz wszyscy zrezygnowali. Dopiero szczęśliwym trafem zagaduję do kolegi i okazuje się, że właśnie wyjeżdżają... ;p Oni co prawda jedynie do Eberswalde, ale jeden z nich jest chętny na całą drogę powrotną w siodle. Szybkie przebranie się, przepakowanie i jazda dalej. Jeszcze krótka przerwa foto przy Bramie Brandenburskiej:

---------------------------------------------------------------------------------

---------------------------------------------------------------------------------

Sporo czasu zajął nam wyjazd z Berlina, w międzyczasie na każdych światłach rozmawiałem z Niemcem, który jechał ze swoją ekipą na Frankfurt nad Odrą. Pytał o te same rzeczy co wszyscy i nieźle się zdziwił, gdy mu powiedziałem że wracamy całą drogę i że wyjdzie coś w okolicach 350km... ;) Spoko gość.

Droga bardzo przyjemnie mijała mimo deszczu i coraz niższej temperatury. Zgrana, fajna ekipa, tempo też ok. Niestety niedaleko przed Eberswalde łapię kapcia. Zmiana dętki przy takim deszczu nie jest przyjemna. Moja pompka zawodzi. Pompka kolegi również. Dopiero trzecia daje radę. Dojeżdżając do stacji w Eberswalde czuję jednak, że znów jest coś miękko z tyłu. Na przejeździe przez jakieś tory dobijam mocno, na szczęście obyło się bez snake'a. Ekipa pakuje rowery na samochody i zachęca mnie abym jechał z nimi. Ja napalony na cały dystans, praktycznie nie zmęczony, bo się wcześniej oszczędzałem... Z drugiej strony niedziałająca pompka, kolec którego nie mogłem wcześniej znaleźć, końcówka jedzenia i ponad 100km w zimnym deszczu. Bardzo chciałem, już prawie miałem jechać dalej sam (bo Grzesiek się jednak rozmyślił), ale podszedł do mnie Paweł którego tego dnia poznałem, położył mi rękę na ramieniu i powiedział coś w stylu:
- Słuchaj, młody jesteś, widać, że chcesz, ale nie podejmuj zbyt pochopnej decyzji, to jest bądź co bądź 100km do domu. Pojedziesz z nami do Widuchowej, jak będziesz się czuł na siłach, to stamtąd sobie pojedziesz jeszcze jakieś 50km.

No i zeszło ze mnie powietrze i chęć walki, bo wiedziałem, że ma rację ;) Szybko zapakowałem rower do jego Passata i pojechałem z nimi. Podczas jazdy zrobiło się ciepło, w międzyczasie coś tam przegryzłem i średnio kontaktowałem. Zrobiłem się mega senny i niebawem trzeba było wysiadać... :D Podziękowałem wtedy i teraz też bardzo dziękuje za pomoc i dowiezienie moich mokrych 4 liter i nie mniej mokrych 2 kółek do Polski. W Widuchowej po Grześka przyjechała jego dziewczyna Kasia, a mi szczerze mówiąc już się nie chciało, więc rower na pakę i razem z nimi do Szczecina. Super z was para! :D Wesoło było wracając. Ostatecznie zostałem odstawiony pod sam dom.

Kilka cudzych zdjęć:
Foto by Rowerzystka:

Gadu-gadu z Yogim
---------------------------------------------------------------------------------

---------------------------------------------------------------------------------

Foto by Fisher:

Też miałem flagę, a co! :D
---------------------------------------------------------------------------------

I zimno, i pada, i zimno, i pada...
---------------------------------------------------------------------------------

---------------------------------------------------------------------------------

Artystyczne ujęcia zmiany dętki...
---------------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że nikt z autorów się nie obrazi, że tu umieściłem te zdjęcia.

Podsumowując, z informacji moich szpiegów wynika że w tym roku było 150-170 tys. rowerzystów, czyli nieco mniej niż rok temu (180-200 tys.) jednak po części tłumaczy to pochmurno-deszczowa pogoda. Do zobaczenia za rok!

Nad morze

Niedziela, 18 marca 2012 · Komentarze(4)
Kategoria Wycieczka, 201-300km
Wyprawa z Piotrkiem, Tomkiem i Andrzejem. Relacja i kilka zdjęć jutro - dziś nie mam siły, kończę piwko i lulu... Powiem tylko że wyprawa rewelacja. Jazda 30-33km/h pod wiatr przez 120km ma swój urok. Gdyby nie lodowaty deszcz pod koniec udałoby się utrzymać średnią 27,27km/h :D

Dzięki chłopaki za towarzystwo, jestem dumny że mogłem w tym uczestniczyć. :)

Ińsko

Niedziela, 11 marca 2012 · Komentarze(6)
Kategoria Wycieczka, 201-300km
Trasa:
/

Trasa przejechana z Jarkiem, Piotrkiem i Sylwestrem. Tempo zrównoważone, bez szaleństw. Trochę mało przerw, ale wynikało to z tego, że planowo mieliśmy wrócić na 18.
Dzień piękny, bardzo słoneczny i dosyć ciepły, choć wiało dosyć mocno. Do samego Ińska jechało się elegancko, wiatr minimalnie pomagał, choć nie był mocny z rana.

Wiatr ściągnął resztki połamanej kry w jedno miejsce
------------------------------------------------------------------
Od Ińska na północ jechało się jeszcze znośnie, bo wiatr wiał na ukos, jednak jadąc już na zachód było ciężko. Pierwszy dłuższy dystans w nowym roku, a tu takie warunki.


------------------------------------------------------------------

Widok na okolice jeziora Przytoń
------------------------------------------------------------------

Wymiana dętki w rowerze Sylwestra
------------------------------------------------------------------
W Runowie Sylwek złapał pociąg, my natomiast dalej na zachód... Za Chociwlem pierwotnie mieliśmy wracać betonówką, jednak idealnie zachodni wiatr wybił nam to z głów. Pojechaliśmy krajówką na Stargard. Trochę samochodów nas mijało, a ja byłem już mocno zmęczony, co nie było najbezpieczniejszym połączeniem. Na dodatek wiatr wiał ukośnie, więc aby się ukryć, trzeba było jechać nieco z boku za poprzednikiem. Obyło się jednak bez trąbienia (no może raz).
Do Stargardu rozważałem powrót pociągiem, ale ostatecznie powiedziałem: NIE. Pojechaliśmy w trójkę do Tesco, a właściwie do kawiarni wewnątrz. Chłopaki zamówili po kawie, ja dopiłem herbatę z termosu, dokupując jeszcze Colę. Ten cudowny napój, uratował mi skórę kolejny raz... ;)
Do Szczecina jechało się już elegancko. Na Moście Długim byliśmy 17:10 zdaje się, więc godzinę przed czasem :D

Jarek, Piotrek, Sylwek - dzięki za jazdę. ;)