Zimno, duży wiatr, a niereformowalni panowie prowadzący Masę nie zgodzili się na liczne prośby o niewielkie zwiększenie prędkości. "Bo to nie wyścigi". Jeśli zwiększenie prędkości do 10-12km/h to wyścig, to gratuluję kondycji. W efekcie z początkowych 130 osób do końca dotrwało raptem 60-70. Ja większą część przejechałem na zaciśniętym hamulcu, żeby się rozgrzać. Coraz mniej mi się te masy podobają... :/
Do Lui trochę okrężną drogą, Autostradą Poznańską do Podjuch, dalej Puszcza Bukowa, Kołowo, Dobropole Gryfińskie i Stare Czarnowo. Tam na dawną krajową trójkę i do Płoni. Powrót Szosą Stargardzką z silnym wiatrem wiejącym idealnie w twarz... :P No i ładny top speed udało się zrobić przed Dobropolem Gryfińskim. ;)
Z wizytą u babci. Do Polic przez Siedlce, powrót przez Tanowo - Bartoszewo - Sławoszewo - Dobrą - Wołczkowo i Bezrzecze. Rower dalej nie chce współpracować. :/ Poza tym fajnie się jechało, DDRka z Polic do Szczecina przez Tanowo już prawie gotowa, na jednym odcinku jeszcze sporo piasku leży, ale jedzie się ok... ;)
Kilometrów miało być sporo więcej, ale wyszło jak wyszło...
O 8 spotkanie na Moście Długim, kilka minut poczekaliśmy dodatkowo na ewentualnych spóźnialskich. Nikt więcej nie dojechał, była nas trójka - Piotrek, Andrzej i ja. Najpierw Dąbie, Wielgowo i betonówką do Chociwla. Nie wiem co mi się stało, ale jechało mi się koszmarnie opornie. Ostatnio robiłem remont generalny roweru i to była pierwsza dłuższa trasa. Coś nie grało, bo rower nie chciał jechać. Może się to wszystko rozjeździ z czasem, ale wówczas nie byłem zbyt zadowolony z siebie. Deptałem po pedałach, a ciężko było przekroczyć 30km/h :/
Dalej pojechaliśmy tak samo jak dwa tygodnie wcześniej do Ińska (przez Kamienny Most). Tam pierwszy dłuższy postój, pojadłem trochę ryżu, bananek, cola ale niewiele to pomogło. Z Ińska pojechaliśmy na Oleszno do Złocieńca. Trasa bardzo piękna, wyszło słońce (z rana były tylko chmury), co chwila pojawiało się jakieś jeziorko. Jechaliśmy sporą część trasy koło poligonu wojskowego. Piotrek co chwila opowiadał nam historie i ciekawostki o miejscach koło których przejeżdżaliśmy - nic dziwnego, w końcu zna te rejony jak własną kieszeń. Trasa bardzo wymagająca kondycyjnie, co chwila podjazdy i zjazdy, więc można było się konkretnie napracować... ;) Rękoma też trochę popracowałem obsługując pompkę, bo na trasie Ińsko-Złocieniec dwa kapcie złapałem. Pierwszy na czymś ostrym (winowajcy nie znalazłem), natomiast drugi na własne życzenie - zapasowa dętka miała już łatkę, która powolutku przepuszczała powietrze, przez co po 10km kolejny postój. W Złocieńcu kolejny postój, głównie ze względu na mnie, bo już byłem dosyć zmęczony, a rower dalej opornie się toczył... Ze Złocieńca pojechaliśmy do Drawska Pomorskiego krajówką, bo robiło się już późno. Na stacji paliw za Drawskiem dopompowałem oponę do 5 atmosfer, bo ręczną pompką nie da się tak mocno. To trochę poprawiło sytuację, rower przyspieszył, ale nie na długo - 4-5km przed Węgorzynem kolejny kapeć. Przyznam szczerze, że przez moment chciałem rzucić rower do rowu i wracać pieszo... :P W dodatku Piotrka bardzo rozbolały kolana, a z tym jak wiadomo nie ma żartów (zwłaszcza u rowerzystów) i ogłosił, że w Runowie Pomorskim łapie pociąg. Ja z Andrzejem łataliśmy dętkę, Piotrek zadzwonił do dziewczyny, żeby rozkład sprawdziła. Chciałem napompować oponę, ale kolejny pech - pompka wysiadła :/ Piotrek pożyczył mi swoją ;) Generalnie robiło się późno, mi brakowało już sił i chęci, więc stwierdziłem, że Piotrek nie wraca sam. Tylko Andrzej był dalej rządny wrażeń i pojechał dalej (zrobił 270km! :D ), my natomiast pojechaliśmy do Szczecina rewelacyjnym autobusem szynowym marki Pesa :D Wygodnie i szybko. Teraz muszę trochę pojeździć Krossem i sprawdzić co z nim nie tak. Teoretycznie jak się zakręci korbą i kołami, to toczy się toto nienajgorzej, ale podczas jazdy jest nieciekawie. :) Po wycieczce uczucia mieszane - fajna trasa, towarzystwo i dystans niezgorszy, ale nie lubię w ten sposób zmieniać planów i wracać pociągiem. No i te trzy kapcie...
Wyprawa z Piotrkiem, Tomkiem i Andrzejem. Relacja i kilka zdjęć jutro - dziś nie mam siły, kończę piwko i lulu... Powiem tylko że wyprawa rewelacja. Jazda 30-33km/h pod wiatr przez 120km ma swój urok. Gdyby nie lodowaty deszcz pod koniec udałoby się utrzymać średnią 27,27km/h :D
Dzięki chłopaki za towarzystwo, jestem dumny że mogłem w tym uczestniczyć. :)
Trasa trochę alternatywna, bo w Zdrojach zamiast na Słoneczne skręciłem na Podjuchy, tam w lewo do Puszczy Bukowej, dalej przez Kołowo, Dobropole do Starego Czarnowa. Dalej do Płoni pojechałem dawną krajówką... Chwila odpoczynku, doprowadzenie roweru Lui do stanu używalności (i tak pieruńska, niepokorna, tania tarczówka z przodu nie dała się ustawić, tak żeby nie ocierała) i rundka do Jezierzyc i dalej do Rekowa. Nieco za Rekowem przerwa, w zasadzie niedaleko już do Miedwia było, ale postanowiliśmy wracać. Powrót standardowo Szosą Stargardzką.
Trasa przejechana z Jarkiem, Piotrkiem i Sylwestrem. Tempo zrównoważone, bez szaleństw. Trochę mało przerw, ale wynikało to z tego, że planowo mieliśmy wrócić na 18. Dzień piękny, bardzo słoneczny i dosyć ciepły, choć wiało dosyć mocno. Do samego Ińska jechało się elegancko, wiatr minimalnie pomagał, choć nie był mocny z rana.
Wiatr ściągnął resztki połamanej kry w jedno miejsce ------------------------------------------------------------------ Od Ińska na północ jechało się jeszcze znośnie, bo wiatr wiał na ukos, jednak jadąc już na zachód było ciężko. Pierwszy dłuższy dystans w nowym roku, a tu takie warunki.
Widok na okolice jeziora Przytoń ------------------------------------------------------------------
Wymiana dętki w rowerze Sylwestra ------------------------------------------------------------------ W Runowie Sylwek złapał pociąg, my natomiast dalej na zachód... Za Chociwlem pierwotnie mieliśmy wracać betonówką, jednak idealnie zachodni wiatr wybił nam to z głów. Pojechaliśmy krajówką na Stargard. Trochę samochodów nas mijało, a ja byłem już mocno zmęczony, co nie było najbezpieczniejszym połączeniem. Na dodatek wiatr wiał ukośnie, więc aby się ukryć, trzeba było jechać nieco z boku za poprzednikiem. Obyło się jednak bez trąbienia (no może raz). Do Stargardu rozważałem powrót pociągiem, ale ostatecznie powiedziałem: NIE. Pojechaliśmy w trójkę do Tesco, a właściwie do kawiarni wewnątrz. Chłopaki zamówili po kawie, ja dopiłem herbatę z termosu, dokupując jeszcze Colę. Ten cudowny napój, uratował mi skórę kolejny raz... ;) Do Szczecina jechało się już elegancko. Na Moście Długim byliśmy 17:10 zdaje się, więc godzinę przed czasem :D