Traska zrobiona indywidualnie, treningowo, choć bez zarzynania. Warunki niemal identyczne jak tydzień wcześniej, może kałuże liczniejsze i nieco większe. ;) Po trasce do Lui wstąpiłem. :D
Po wczorajszym maratonie czułem power i jechało mi się naprawdę nieźle. Po powrocie wstąpiłem do Madbike do Piotrka który podarował mi swój dawny amortyzator - Manitou Axela. Skok co prawda 80mm więc o 20mm mniej niż mój stary XCM, ale porównanie pracy tych dwóch widelców nie ma sensu. Mimo podobnej, sprężynowej budowy Axel kładzie Suntoura na łopatki w każdej możliwej dziedzinie. Jego jedyna wada - nie mam jak zamontować starego, przedniego błotnika, więc albo kupię nowy, inny albo przerobię stary :P Generalnie wielkie dzięki Piotrek za sprzęt, właśnie przyzwoitego amorka mi brakowało najbardziej ;)
Postanowiłem skorzystać z ostatniego oficjalnego objazdu trasy maratonu, choć ilość osób jaka w tym objeździe uczestniczyła przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Spotkaliśmy się na Moście Długim o 0800 i pojechaliśmy na miejsce docelowe - amfiteatr w Morzyczynie. Byliśmy tam około 0930 czyli godzinka przerwy, podczas której bałem się, że zmarznę, ale aż tak zimno nie było na szczęście. Ogólnie stawiło się bardzo wielu uczestników, na oko około 200 osób! Ruszyliśmy spokojnym tempem, szybko wysunąłem się na czoło stawki z mocnym postanowieniem nagrania całego peletonu. Stawka mocno się rozciągnęła, więc po nagraniu wszystkich (albo przynajmniej prawie wszystkich) pozostało mi gonienie ucieczki, co przy solidnym wietrze w twarz nie było łatwe. W końcu się udało i w miarę spokojnym tempem dojechaliśmy do punktu żywieniowego. Zjadłem 4 kawały ciasta i wypiłem sporo Pepsi co poskutkowało tym, że po wznowieniu nie czułem się najlepiej. Generalnie od tego momentu trening został "uwolniony", czyli krótko mówiąc każdy jechał już tak jak chciał, a nie jak to miało miejsce w pierwszej części wszyscy razem. Mimo uczucia ciężkości w żołądku i obawy o to, że przy solidniejszym wysiłku mogę zwyczajnie zwymiotować, ruszyłem baardzo solidnym tempem w pogoń za Jarkiem i Jurkiem, a tuż za mną jechał Tomek. Taką czwórką minęliśmy kilku uczestników a ja walczyłem z zawartością żołądka. Po 10 km sytuacja się ustabilizowała, a ja poczułem że mogę naciskać. Mijało nas akurat dwóch profesjonalnie wyglądających kolarzy, więc wskoczyłem im na ogon zbierając siły. Sił zebrałem akurat tyle, że mogłem na koniec dokręcić, przyjeżdżając na 5 albo 6 pozycji. Niby tylko trening, ale po zatrzymaniu widziałem zmęczenie u uczestników, więc satysfakcję mam ;) Maraton za dwa tygodnie, wtedy się okaże jak wygląda sytuacja :P