Wpisy archiwalne w kategorii

101-200km

Dystans całkowity:1735.27 km (w terenie 115.00 km; 6.63%)
Czas w ruchu:63:18
Średnia prędkość:25.72 km/h
Maksymalna prędkość:66.58 km/h
Suma podjazdów:1384 m
Suma kalorii:245 kcal
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:123.95 km i 4h 52m
Więcej statystyk

Lathenthin, Locknitz, Hintersee

Sobota, 14 kwietnia 2012 · Komentarze(4)
Kategoria Wycieczka, 101-200km
Z rana do Madbike skoczyłem, Piotrek skrócił mi dwa łańcuchy do odpowiedniej długości - dzięki ;) Chciałem jeszcze kupić dwie opaski na obręcze, ale nie mieli żadnych fajnych. Potoczyłem się więc do Synkrosa, gdzie kupiłem dwie opaski od Michaliny :P
Wróciłem do domu, wymieniłem łańcuch w Krossie (jeżdżę na 3 łańcuchy), założyłem opaski na nowe koła. Zadzwonił Tomek z propozycją, żeby się gdzieś przejechać. Miałem w planach krótką traskę po Niemczech, więc umówiliśmy się o 1150 na rondzie Reda.
Trasa:


Przez Warzymice i Warnik wjechaliśmy do Niemiec. Piękna pogoda, bezwietrznie, więc jechało się bardzo przyjemnie. Nawet średnia całkiem niezła się robiła, mimo raczej turystyczno-rekreacyjnego nastawienia. Ze Schwennenz do Sonnenbergu kilka km bruku, więc jechaliśmy obok drogi - trochę nas wytrzęsło.
W Locknitz krótka przerwa fotograficzna przy pomniku:

----------------------------------------------------------------------

----------------------------------------------------------------------
Pieso-kot który służył nam za taboret:

----------------------------------------------------------------------
Ach, ta niemiecka dbałość o detale :P

----------------------------------------------------------------------

Z Locknitz pojechaliśmy na północ. W Rothenklempenow jest mały zameczek, a właściwie wieża obronna. Widok z góry:

----------------------------------------------------------------------

----------------------------------------------------------------------

----------------------------------------------------------------------

Po sesji dalej na północ niemal do Hintersee, tam odbiliśmy już w prawo po chwili wjeżdżając do Polski. Dalej Stolec > Buk > Dobra > Szczecin. Od granicy Tomka trochę odcięło, za mało papu zabrał ze sobą (choć wziął tyle co ja) i toczyliśmy się powoli. Jako, że było po drodze, to wpadł do mnie na racuchy, żeby do domu jakoś dojechać. Kawałek z nim pojechałem, żeby do stówy dobić i szybko wróciłem, bo w planach była jeszcze impreza u Sławka... :P Skutki imprezy jeszcze teraz czuję :D

Złocieniec

Niedziela, 25 marca 2012 · Komentarze(5)
Kategoria Wycieczka, 101-200km
Kilometrów miało być sporo więcej, ale wyszło jak wyszło...

O 8 spotkanie na Moście Długim, kilka minut poczekaliśmy dodatkowo na ewentualnych spóźnialskich. Nikt więcej nie dojechał, była nas trójka - Piotrek, Andrzej i ja.
Najpierw Dąbie, Wielgowo i betonówką do Chociwla. Nie wiem co mi się stało, ale jechało mi się koszmarnie opornie. Ostatnio robiłem remont generalny roweru i to była pierwsza dłuższa trasa. Coś nie grało, bo rower nie chciał jechać. Może się to wszystko rozjeździ z czasem, ale wówczas nie byłem zbyt zadowolony z siebie. Deptałem po pedałach, a ciężko było przekroczyć 30km/h :/

Dalej pojechaliśmy tak samo jak dwa tygodnie wcześniej do Ińska (przez Kamienny Most). Tam pierwszy dłuższy postój, pojadłem trochę ryżu, bananek, cola ale niewiele to pomogło. Z Ińska pojechaliśmy na Oleszno do Złocieńca. Trasa bardzo piękna, wyszło słońce (z rana były tylko chmury), co chwila pojawiało się jakieś jeziorko. Jechaliśmy sporą część trasy koło poligonu wojskowego. Piotrek co chwila opowiadał nam historie i ciekawostki o miejscach koło których przejeżdżaliśmy - nic dziwnego, w końcu zna te rejony jak własną kieszeń. Trasa bardzo wymagająca kondycyjnie, co chwila podjazdy i zjazdy, więc można było się konkretnie napracować... ;) Rękoma też trochę popracowałem obsługując pompkę, bo na trasie Ińsko-Złocieniec dwa kapcie złapałem. Pierwszy na czymś ostrym (winowajcy nie znalazłem), natomiast drugi na własne życzenie - zapasowa dętka miała już łatkę, która powolutku przepuszczała powietrze, przez co po 10km kolejny postój. W Złocieńcu kolejny postój, głównie ze względu na mnie, bo już byłem dosyć zmęczony, a rower dalej opornie się toczył...
Ze Złocieńca pojechaliśmy do Drawska Pomorskiego krajówką, bo robiło się już późno. Na stacji paliw za Drawskiem dopompowałem oponę do 5 atmosfer, bo ręczną pompką nie da się tak mocno. To trochę poprawiło sytuację, rower przyspieszył, ale nie na długo - 4-5km przed Węgorzynem kolejny kapeć. Przyznam szczerze, że przez moment chciałem rzucić rower do rowu i wracać pieszo... :P W dodatku Piotrka bardzo rozbolały kolana, a z tym jak wiadomo nie ma żartów (zwłaszcza u rowerzystów) i ogłosił, że w Runowie Pomorskim łapie pociąg. Ja z Andrzejem łataliśmy dętkę, Piotrek zadzwonił do dziewczyny, żeby rozkład sprawdziła. Chciałem napompować oponę, ale kolejny pech - pompka wysiadła :/ Piotrek pożyczył mi swoją ;) Generalnie robiło się późno, mi brakowało już sił i chęci, więc stwierdziłem, że Piotrek nie wraca sam. Tylko Andrzej był dalej rządny wrażeń i pojechał dalej (zrobił 270km! :D ), my natomiast pojechaliśmy do Szczecina rewelacyjnym autobusem szynowym marki Pesa :D Wygodnie i szybko.
Teraz muszę trochę pojeździć Krossem i sprawdzić co z nim nie tak. Teoretycznie jak się zakręci korbą i kołami, to toczy się toto nienajgorzej, ale podczas jazdy jest nieciekawie. :)
Po wycieczce uczucia mieszane - fajna trasa, towarzystwo i dystans niezgorszy, ale nie lubię w ten sposób zmieniać planów i wracać pociągiem. No i te trzy kapcie...

Kołowo, Morzyczyn, Sowno

Czwartek, 26 stycznia 2012 · Komentarze(5)
Kategoria Wycieczka, 101-200km
Jarek rzucił pomysł zrobienia ciekawej traski na forum RS-a, a że akurat też chciałem coś wykręcić, to się przyłączyłem. ;) Stawiłem się na parkingu Tusco na Pomorzanach o 0901, patrzę - nikogo. :( Pomyślałem, że może sobie dziś odpuścił jazdę. Ale mówię - zadzwonię i się wszystkiego dowiem. Okazało się, że mi się czas na wychodzące skończył na karcie i trza doładować. Szybko do kiosku, doładowanie, dzwonie - nie ma takiego numeru. :P Ale mówię sobie - ubrany jestem, wszystkie graty spakowane - żal czegoś nie wykręcić. Postanowiłem pojechać trasą jaką przewidział Jarek. Tymczasem zaczął padać śnieżek, temperatura była nieco niższa niż początkowo przewidywałem - jakieś -7 st.C. Traskę Reda - Podjuchy przejechałem z prędkością 33-35km/h. Już wątpiłem w powodzenie, gdy moje nadzwyczajne zdolności do tropienia w końcu się przydały - na cieniutkiej warstwie śniegu zobaczyłem świeży ślad po oponie. Oponie rowerowej, warto dodać. Pomyślałem - to musi być Jarek! Dokręciłem jeszcze, zacząłem się już wspinać w Podjuchach pod drogę pod Kołowo gdy zobaczyłem w oddali charakterystycznego Pana w niebieskiej kurteczce i odblaskowej kamizelce. Dokręciłem jeszcze, bolało mnie gardło od szybkiego oddechu na mrozie, ale jazda na dochodzenie się powiodła. Przywitaliśmy się, powoli łapałem oddech i wspinaliśmy się stopniowo pod Kołowo.

A oto Jarek (Gadbagienny) w charakterystycznym wdzianku ;)
----------------------------------------------------------
Po udanym podjeździe pod Kołowo, szybki zjeździk do Dobropola, następnie migusiem przez Stare Czarnowo do Kołbacza, gdzie po pierwszych 40km krótka przerwa.

Zima w Szczecinie (chyba Kołowo) :D
----------------------------------------------------------
Przerwa podyktowana raczej moimi marznącymi stopami, co dawało mi się we znaki także przez pozostałą część drogi. W Kołbaczu na przystanku, herbatka albo dwie i pycha ciacho od mojej Lui. ;)

Za Kołbaczem, a zima dalej nie odpuszcza.
----------------------------------------------------------
Po przerwie ciężko było się nam rozgrzać na początku, ale przynajmniej poczułem, że mam jeszcze coś takiego jak stopy. Co prawda po godzince problem powrócił, ale takie życie...
Z Kołbacza przez Jęczydół zmrożoną polną drogą z koleinami o twardości betonu i zamarzniętymi kałużami do Morzyczyna, następnie świetną asfaltową dr do Lipnik, później kolejno Grzędzice, Żarowo do Sowna, gdzie kolejna krótka przerwa (5-10 minut) na herbatę z ciastem i rozgrzanie stóp. Z Sowna pojechaliśmy przez las bardzo fajną drogą, częściowo mocno dziurawy asfalt, trochę szutru, piasku, niewielkich kamieni. Raczej nie na szosę, ale przyjemnie się jechało.

Dziurawy asfalt
----------------------------------------------------------

A tu już nie ;)
----------------------------------------------------------
Parę razy wyszło Słońce dzięki czemu temperatura podniosła się do iście tropikalnego zera stopni. Udało mi się nawet strzelić pseudoartystyczną (co mi się raczej nie zdarza) fotkę moim kalkulatorem:

----------------------------------------------------------

Heja i do przodu, bo nas noc zastanie.
----------------------------------------------------------
Z lasu planowo wyjechaliśmy w Wielgowie, dalej Dąbie, Basen Górniczy i pożegnanie przy Moście Długim. Przez miasto spokojnie, dopiero na światłach na Bramie Portowej jakiś szczyl w samochodzie zaczął się śmiać z moich profesjonalnych ocieplaczy na buty SPD zrobionych z czarnych skarpetek, to musiałem przycisnąć do 50km/h. Wyprzedzili mnie dopiero na 26 kwietnia jak się pod górkę mocno zaczęło robić, ale wtedy już się nie śmiał. :D Niech wie co i jak. :D

Dzięki Gadzik za jazdę, było naprawdę ekstra. ;) I udało się nie zabłądzić w tym lesie w końcu, wyjechaliśmy tam gdzie chcieliśmy. Do następnego... ;)

Byłbym zapomniał - trasa:

Rieth

Sobota, 14 stycznia 2012 · Komentarze(4)
Kategoria Wycieczka, 101-200km
Jako, że początek roku mimo sprzyjającej pogody mocno nierowerowy u mnie, postanowiłem w końcu wykręcić coś konkretniejszego, zwłaszcza, że na proponowanej wyprawie miała stawić się elita RSa. :D
Pomysł wyprawy wysunął Jarek, a na miejscu zbiórki pod pomnikiem Trzech Orłów stawili się jeszcze m.in.:
Paweł (Sarath), Krzysiek (Monter61), Tomek, Jacek (Jaszek), Piotrek.
Temperatura oscylowała w okolicach 1-2 st.C, więc poczekaliśmy jeszcze chwilę, bo miał jechać z nami jeszcze Paweł (Misiacz), ale stwierdziliśmy, że może czeka na nas koło Głębokiego. I faktycznie, po przejechaniu ścieżkami Parku Kasprowicza i Arkonki mogliśmy się już witać z Pawłem, bo jak się okazało był sporo wcześniej i nie chcąc za mocno zmarznąć, powoli toczył się do przodu. Na Głębokim odebrałem jeszcze telefon od Tomka (maltan), że mocno się spóźni. Postanowiliśmy więc, że powoli będziemy jechali do Hintersee, a on będzie próbował nas złapać. W Pilchowie dołączył do nas jeszcze Krzysiek (Siwobrody) na pięknym, stalowym rowerze marki Raleigh z trzybiegową piastą tylną. Skierowaliśmy się na północ, a poza niską temperaturą przeszkadzał też mocno porywisty wiatr. Ubrałem się odpowiednio, dokuczały mi tylko zmarznięte stopy, bo nie posiadam jeszcze ocieplaczy na espedeki. Tak czy inaczej jechało się super - sam nie wiem kiedy stuknęło 30km. Była to zasługa rozmowy z towarzyszami podróży... ;) W Hintersee zobaczyłem, że dzwonił goniący nas Tomek. Po rozmowie okazało się, że pojechał drogą nad jezioro Piaski, więc raczej by już nas nie złapał. :/
Z Hintersee leśnym duktem dojechaliśmy do celu naszej podróży - niewielkiej niemieckiej osady położonej nad Zalewem Szczecińskim. Na przystani nie zabawiliśmy długo, bo wiał bardzo mocny wiatr z mroźnej północy, więc szybko zrobiło nam się zimno. Mocny wiatr wtłoczył także masę morskiej wody do Zalewu, przez co zalana została część przybrzeżna.




W Rieth pożegnaliśmy się z dwoma Pawłami, którzy postanowili udać się jeszcze trochę na północny-zachód i skierowaliśmy się na polską stronę leśnymi ścieżkami. Mój rower na nowych slickach trochę się ślizgał, zwłaszcza w błocie, ale chyba wiem już gdzie tkwi tajemnica czerpania radości z jazdy przełajówką. :D Wystarczyło trochę mocniej dokręcić i skutkowało to pięknym buksowaniem koła. :) Jednak jak jest zbyt fajnie, to zawsze coś musi się zdarzyć. No i zdarzyło się - poczułem pływanie tyłu. Nawet bez patrzenia wiedziałem, że tylne koło traci ciśnienie. Postanowiłem jednak jechać dalej. Jak się okazało, po pierwszej szybkiej utracie powietrza, dalej dętka jakby się uszczelniła. Tym sposobem pompując oponę co 5km, dojechaliśmy do jeziora Piaski. Po drodze spotkaliśmy także Anię (vonZan), która nie mogła pojechać z nami od samego początku. Nad jeziorem Piaski szybka zmiana opon, w zasadzie praca zespołowa. Ja ściągnąłem oponę i poszedłem do jeziora zlokalizować dziurę, Jarek szukał winowajcy w oponie, Krzysiek rozpakowywał opakowanie z nową dętką. Jak w F1... ;) Zmiana trwała nieco ponad 5 minut, a to dlatego, że część ekipy powoli pojechała przodem. Niestety, pojechali oni nieco na skróty, trasą krótszą o jakieś 15km. My krążyliśmy lasami, raz asfaltowymi drogami, raz żwirowymi a czasem terenowymi drogami przeciwpożarowymi. Na drogę wyjechaliśmy ostatecznie przed Tanowem i tą samą drogą co poprzednio wróciliśmy pod Pomnik Czynu Polaków. Pewnie zastanawiacie się czemu nie ma zdjęć? Aparatu zapomniałem (a grzecznie czekał na stole obok termosu), a bateria w komórce wysiadła mi Rieth, po wykonaniu dwóch zdjęć... :P

Wielkie dzięki Towarzyszom i Towarzyszce podróży za świetną jazdę, dystans, pogaduchy i pomoc w szybkiej zmiany dętki. ;) Do następnego!

TRASA:

BONUS 1: Krótki filmik ze zmiany dętki (autorstwa Jaszka):


BONUS 2: Pozostałe relacje z wyprawy ze zdjęciami:
Relacja Misiacza, </iframe>">Relacja Jaszka.