Świetna impreza, zasadniczo mój pierwszy start w zawodach. Co prawda wynik dużo poniżej oczekiwań bo dopiero 243 miejsce w open, ale organizacja imprezy naprawdę świetna. Zarówno przygotowanie trasy jak i zaopatrzenie bez zarzutu, ani przez moment niczego mi nie brakowało - chciałem się czegoś napić - piłem, chciałem coś przekąsić - jadłem.
Początek trasy zabójczym tempem w okolicach 40-45km/h (momentami nawet szybciej!), próbowałem utrzymać się za pierwszym peletonem, ale odpuściłem. I chyba o to chłopakom chodziło, bo poza mną odpadało jeszcze dziesięciu innych zawodników. Ale po kilku kilometrach złapał mnie drugi peleton, było nas tam pięciu albo sześciu i jechało mi się z nimi świetnie. Chłopaki utrzymywali solidne 32-34, nie szarpali i co najważniejsze nie lenili się w prowadzeniu, tzn. nie było pasożytów. Ale było zbyt pięknie, i około 22km poczułem charakterystyczne "pływanie tyłu". Nawet bez patrzenia wiedziałem o co chodzi, bo już w poprzednim tygodniu złapałem trzy kapcie. Jeszcze jadąc wyjąłem scyzoryk i śrubokrętem odciąłem dętkę (miałem ją przyklejoną taśmą do mostka - niczym rasowy góral :P ) i po zatrzymaniu od razu zabrałem się do roboty. Poszło mi dość sprawnie, choć robiłem już to szybciej. Po drodze wyniknął jeszcze mały defekt - otóż przy pompowaniu koła odpadła mi od pompki rączka, wskutek czego nie mogłem napompować koła do rozsądnego ciśnienia. Jak już kończyłem to podjechały do mnie dwa skuterki z aniołkiem i diabełkiem (kto był wie o kogo chodzi =D ) i dostałem od nich dętkę na wypadek kolejnego kapcia. Miły akcent, bo przy awarii nie zostawało się samemu i nawet gdybym nie miał zapasu, to byłbym uratowany. Dalsza część trasy to już w zasadzie samotna walka, utrudniona przez małe ciśnienie z tyłu. Wszystkie harpagany pomknęły przodem, a że moja kategoria M2 startowała jako ostatnia, to za mną nie było już nikogo kto by poratował. W zasadzie to ja robiłem często za hol innym. Na punkcie żywieniowym się zatrzymałem wiedząc, że z dobrego wyniku nici. Uzupełniłem bidon, wypiłem Cole a Pepsi wziąłem do kieszonki na plecach wraz z dwoma batonami. Po punkcie żywieniowym zaczęły się płyty jumbo, które dobrze amortyzował tył, później było trochę piasku. Niby ta część trasy niewymagająca, a niektóre zakręty pokryte piaskiem i drobnymi kamieniami stwarzały problemy. Sam raz przestrzeliłem zakręt, bo bym wyrżnął. Na ostatniej prostej przycisnąłem do 50, ale tylko po to żeby zobaczyć uśmiechy na twarzach kibiców, bo kwestia dobrego czasu była już pozamiatana. Nr startowy: 583 Czas(h:m:s:ms): 02:11:04.68 Miejsce w M2: 70 Miejsce open: 243/660 Za rok będzie lepiej, lepsze opony (a nie łyse jak obecnie) i jak wszystko się pomyślnie ułoży to nowa maszyna. Forma jakaś tam nawet była, dlatego niedosyt mały jest... :P Ale imprezę polecam żeby sobie przejechać, choćby turystycznie, bo warto.
PS. Zapomniałem - podczas losowania nagród wygrałem nawigację! Nie jest to co prawda Garmin czy TomTom, ale działa bez zarzutu i co najważniejsze - w najbliższym czasie miałem w planach kupić, więc jak najbardziej nagroda trafiona ;)
Traska zrobiona indywidualnie, treningowo, choć bez zarzynania. Warunki niemal identyczne jak tydzień wcześniej, może kałuże liczniejsze i nieco większe. ;) Po trasce do Lui wstąpiłem. :D
Postanowiłem skorzystać z ostatniego oficjalnego objazdu trasy maratonu, choć ilość osób jaka w tym objeździe uczestniczyła przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Spotkaliśmy się na Moście Długim o 0800 i pojechaliśmy na miejsce docelowe - amfiteatr w Morzyczynie. Byliśmy tam około 0930 czyli godzinka przerwy, podczas której bałem się, że zmarznę, ale aż tak zimno nie było na szczęście. Ogólnie stawiło się bardzo wielu uczestników, na oko około 200 osób! Ruszyliśmy spokojnym tempem, szybko wysunąłem się na czoło stawki z mocnym postanowieniem nagrania całego peletonu. Stawka mocno się rozciągnęła, więc po nagraniu wszystkich (albo przynajmniej prawie wszystkich) pozostało mi gonienie ucieczki, co przy solidnym wietrze w twarz nie było łatwe. W końcu się udało i w miarę spokojnym tempem dojechaliśmy do punktu żywieniowego. Zjadłem 4 kawały ciasta i wypiłem sporo Pepsi co poskutkowało tym, że po wznowieniu nie czułem się najlepiej. Generalnie od tego momentu trening został "uwolniony", czyli krótko mówiąc każdy jechał już tak jak chciał, a nie jak to miało miejsce w pierwszej części wszyscy razem. Mimo uczucia ciężkości w żołądku i obawy o to, że przy solidniejszym wysiłku mogę zwyczajnie zwymiotować, ruszyłem baardzo solidnym tempem w pogoń za Jarkiem i Jurkiem, a tuż za mną jechał Tomek. Taką czwórką minęliśmy kilku uczestników a ja walczyłem z zawartością żołądka. Po 10 km sytuacja się ustabilizowała, a ja poczułem że mogę naciskać. Mijało nas akurat dwóch profesjonalnie wyglądających kolarzy, więc wskoczyłem im na ogon zbierając siły. Sił zebrałem akurat tyle, że mogłem na koniec dokręcić, przyjeżdżając na 5 albo 6 pozycji. Niby tylko trening, ale po zatrzymaniu widziałem zmęczenie u uczestników, więc satysfakcję mam ;) Maraton za dwa tygodnie, wtedy się okaże jak wygląda sytuacja :P
Całkiem fajna, wymagająca trasa w rozsądnym tempie. Ogólnie jestem po dzisiejszym dniu skatowany... :D To był ciężki i długi dzień. Przy okazji dostałem koszulkę. ;)