VII Maraton Dookoła Miedwia

Sobota, 4 sierpnia 2012 · Komentarze(3)
To już drugi maraton dookoła jeziora Miedwie w którym wziąłem udział.
Na miejsce dotarłem z Lui i Piotrkiem samochodem ok. 0830. Sprawne odebranie numerów startowych i szybko z powrotem do auta. Wyjęliśmy i skręciliśmy maszyny, ostanie przygotowania, regulacje i rozmowy ze znajomymi przed startem. Piotrek zaproponował rozgrzewkę po ostatnim etapie pętli, gdzie są w zasadzie jedyne jako takie terenowe elementy. Był to bardzo dobry pomysł, ogarnęliśmy sobie tą część trasy, przejeżdżając ją tam i z powrotem. Zdziwił mnie głęboki piasek w jednym miejscu. W zeszłym roku można było pojechać bokiem po trawie - w tym zostało to odgrodzone i chcąc nie chcąc, trzeba było cisnąć środkiem. Udało mi się przejechać to dwukrotnie niby bez problemów, choć nie czułem się zbyt pewnie na gładkich semislickach.

Nasza kategoria (M2) startowała jako pierwsza - o 1030. Na starcie sporo zamieszania - mimo apeli organizatorów co chwila pierwszy sektor przechodził na linie startu, a my za nimi... Nie było do końca wiadomo z którego miejsca startujemy, sporo osób było szczerze przekonanych, że start będzie w drugą stronę... ;) Generalnie trzy razy musieliśmy przechodzić z miejsca na miejsce. Koniec końców straciłem dosyć dobrą pozycję startową znajdującą się zaraz za czołówką, ale i tak nie było najgorzej.


Ostatnie ustalenia taktyczno-praktyczne przed startem ;)
----------------------------------------------------------------------------

----------------------------------------------------------------------------

Na starcie
----------------------------------------------------------------------------

----------------------------------------------------------------------------

Poooszli! // foto by Gabriel Nadobny
Start poszedł mi bardzo dobrze, zyskałem sporo pozycji - poszedłem po zewnętrznej i na każdym zakręcie w prawo miałem większą prędkość niż Ci po wewnętrznej. Cały myk polegał na tym, żeby nie dać się zepchnąć na pobocze. Początek wyścigu mojej kategorii przebiegł zupełnie inaczej niż rok temu. W poprzedniej edycji pierwsza grupa od startu narzuciła mordercze tempo którego nie wytrzymałem i przez połowę wyścigu jechałem z kolejną ekipą nieco wolniej - oczywiście do czasu złapania pierwszego kapcia. ;) W tym roku tempo oscylowało przez pierwsze kilka km w okolicach ambitnych 40-45kmph, natomiast później zmniejszyło się do "względnie" komfortowych 34-38, momentami osiągając powolne jak na czołówkę 30-34. Prędkości spore, ale jadąc w tak dużej grupie zupełnie nie czuło się oporów powietrza. Jedziemy sobie spokojnie, kontroluje tor jazdy zawodników dookoła, patrzę na zegar, a tam prawie 40. :D

Okolice Kunowa. // Dzięki uprzejmości FotoMTB.pl
----------------------------------------------------------------------------

by FotoMTB.pl
----------------------------------------------------------------------------

by FotoMTB.pl
----------------------------------------------------------------------------

by FotoMTB.pl
----------------------------------------------------------------------------

by FotoMTB.pl
----------------------------------------------------------------------------
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie zbyt liczna ekipa, która początkowo liczyła sobie ponad 40 osób. Nie mam nic przeciwko jeździe w tak licznej grupie, ale znając trasę wiedziałem że za bufetem trasa będzie wąska przez co zrobi się ciasno, niebezpiecznie, a czołówka będzie miała większą szansę na ucieczkę. Przez pierwsze 15-20km zgubiliśmy raptem kilku zawodników. Po zjeździe na drogę nr 106 jakoś tak wyszło, że prowadziłem peleton kilkaset metrów. Chciałem trochę szarpnąć, żeby zmotywować niektórych do przyciśnięcia, ale wyszło średnio. Jechaliśmy ponad 40, zmienił mnie Piotrek, później dwóch innych i po czym poczułem klepnięcie w tyłek, że znowu moja kolej. Nikt więcej, kto byłby chętny do zmian i jazdy z takimi szybkościami się nie znalazł :/ Pociągnąłem spory kawałek i dopiero poczułem z jakimi prędkościami podróżujemy. ;) Chciałem już odpuścić, ale wiedziałem że za kilkaset metrów jest zakręt 90st. w prawo na Ryszewo, więc wolałem zachować pierwszą pozycję i wejść w niego własnym torem. Za zakrętem odpuściłem i schowałem się z prawej strony peletonu, odpoczywając. Kilka wielkich łyków z bidonu, banan. Ogólnie jazda w peletonie magiczna - malutko miejsca, co chwila ktoś mnie potrącał kierą w tyłek, co jakiś czas dało się słyszeć otarcie opony o oponę - świetna sprawa. Najlepsze były ciasne zakręty - trzeba niesamowitej koncentracji aby przy tak małej widoczność zachować swój tor jazdy, nie dać się zepchnąć do zewnętrznej i utrzymać (albo i zyskać ;D ) pozycję. Trzymałem się czołówki, niedaleko przede mną widziałem Piotrka, który bez zająknięcia na swoim fullu Orange trzymał tempo zawodników na krosiarskich, wylajtowanych maszynach. Niedaleko przed bufetem kilka zakrętów, ostatni dosyć wąski i ostry w prawo wszedłem po wewnętrznej tracąc prędkość. Dodatkowo było w tym miejscu sporo piasku, więc musiałem przyhamować sporo wcześniej niż inni obok. Straciłem sporo pozycji. Na wąskiej, jednopasmowej drodze, przy której stał bufet próbowałem zyskać tak dużo, jak tylko się da, nie jestem jednak zwolennikiem bezpardonowego, wręcz chamskiego przepychania się, więc za dużo nie odrobiłem. Przy bufecie, co oczywiste, nie zatrzymał się nikt. Gdy zaczęły się płyty jumbo starałem się oszczędzać siły na szersze odcinki, gdzie możliwe będzie wyprzedzanie. Wszystko szło dobrze, ekipa jechała zgodnie dwoma wężykami po dwóch pasach płyt. Nagle usłyszałem krzyki z przodu, zobaczyłem tylko że każdy kto tylko może ucieka na zewnętrzne strony drogi. Wcisnąłem mocno obie klamki, ale semislicki średnio nadają się do tak gwałtownych manewrów w płytkim, śliskim błocie. Zobaczyłem przed sobą jakiegoś kolarza, który właśnie całował matkę ziemię. Prędkość spadała bardzo opornie, przednie koło co rusz się blokowało i rower płynął przed siebie prawie jak po lodzie, a ja tymczasem czekałem na nieuniknione. Chwilę przed kolizją chłopak spojrzał jeszcze na mnie z rozdziawioną miną po czym nastąpiło uderzenie. Zwaliłem się na niego z całą siłą wraz z rowerem. Za sobą słyszałem kolejne krzyki i przekleństwa. Spojrzałem za siebie. Poczułem uderzenie, później znacznie słabsze dwa kolejne. Zarejestrowałem że jeden z kolarzy którzy na mnie leżą to zawodnik Trygława z którym czasem trenowałem na treningach w Bukowej. Chwilę czekałem aż ze mnie zejdą, po czym szybka analiza stanu ciała i roweru. Ze mną ok, rower chyba też. Szybko chwyciłem za bidon leżący na ziemi, wsadziłem go na miejsce i rura dalej. Od kogoś usłyszałem, że jakiś chłopaczek hamował przed większą kałużą (sic!). To maraton MTB czy przedszkole? ;P
Tak czy inaczej, peleton uciekł już sporo, jakieś 30-40 sekund i ciężko będzie ich dojść. Zauważyłem że przednie koło jest mocno pokrzywione i że podczas jazdy wydaje charakterystyczny odgłos luźnej szprychy. Mimo to cisnę dalej. Biegi 2x5, 2x6, następnie 2x7 i przejście na blat. I tu zdziwienie, łańcuch zaczął chrobotać i rzęzić na korbie - z blatu nici. Kilku kolejnych mnie minęło. Pokręciłem trochę śrubą regulacyjną przy manetce, co było ryzykowne przy jeździe po nierównych płytach. W końcu blat wszedł i udało mi się dojść tych którzy przed momentem mnie wyprzedzili. Okazało się, że wielu z nich też ucierpiało i nie trzymali mojego tempa. Przez 3-4km jechałem sam, po czym na asfaltowym odcinku poczułem kilka klepnięć w udo. Look w lewo, a tam 3-4 ludków jedzie i pierwszy woła: "Dawaj na koło!" Dwa razy nie trzeba było powtarzać. Chłopaki dawali uczciwe zmiany bez cwaniactwa i jechaliśmy solidnie, choć oczywiste było, że duży peleton przed nami jest nie do złapania. Gra toczyła się już tylko o jak najlepszą pozycję open, czyli głównie walka z kategorią M3 startującą 10 minut po nas. Fajnie się jechało, jeden facet z AgaTeam, dwóch z Trygława, jeden z PCF Cycling Team. Później dołączyło się jeszcze dwóch, jeden chyba z Piasta Słupsk. Tacy zawodnicy wiedzieli "z czym to się je" i jechało się naprawdę sprawnie. Starałem się jak najlepiej wszystko rozplanować. Jeden z zawodników Trygława na punkcie z wodą nie złapał butelki. Sam miałem pusto w bidonie, więc nie za bardzo miałem jak się podzielić, ale widziałem, że drugi podał mu połowę własnej butelki. Praca zespołowa podczas takiego wyścigu często ratuje skórę. Domyślałem się, że na finishu odwodnienie może zadecydować o pozycjach. Szybko oceniłem ogumienie pozostałych. Większość jechała na oponach z delikatnym bieżnikiem, więc musiałem to odpowiednio rozegrać, tak aby na końcowym, terenowym etapie mieć całą piątkę sporo za sobą i bezpiecznie finiszować. Jakieś 10km przed metą w zasadzie prowadziłem ja, czasem zmieniał mnie zawodnik AgaTeam. Chłopaki z Trygława nieco osłabli, choć podejrzewałem, że może to być zwykłe pucowanie się i oszczędzanie sił na koniec. Dwóch pozostałych kolarzy zostawało już wyraźnie na jakieś 20-25 metrów. Gdy tylko na asfalcie pojawił się żółty napis "5 km" mocno depnąłem. Pozostała trójka również przycisnęła nie pozwalając mi uciec. Co ciekawe, bardzo dobrze poszła mi następna sekcja po wąskiej ścieżce między drzewami.

by FotoMTB.pl
----------------------------------------------------------------------------

Mimo gładkich opon odstawiłem chłopaków na jakieś 10 metrów. Później znowu 1.5km asfaltem i te 10 metrów było decydujące, bo nie mogli już się do mnie podczepić i ciągnąć na moim ogonie. Moja przewaga powoli acz systematycznie rosła.

Ostatni asfaltowy odcinek wyścigu // by FotoMTB.pl
----------------------------------------------------------------------------

Koniec jazdy szosą, wejście w prawy zakręt 90st. szeroko, po zapiaszczonym asfalcie. Czułem jak przód i tył mi ucieka ale udało się. Trochę głębszego piasku, który mijałem trawą gdzie tylko się dało. Później leśna ścieżka i owy głęboki piasek który trenowałem na początku. Był już mocno rozjeżdżony przez zawodników jadących przede mną, co utrudniło jeszcze sprawę. Sporo widzów dookoła, dwóch strażaków nieopodal. Wszedłem na prędkości i przednie koło mi się zapadło. Próbowałem jeszcze walczyć, podciągając kierownicę do siebie, ale mi ją wykręciło i zrobiłem efektowne OTB. Strażak już do mnie biegł, ale pokazałem mu że jest ok. Szybko chwyciłem pompkę, wcisnąłem ją w uchwyt i przebiegłem przez resztę piasku. Czułem lekki skurcz w łydce, ale puścił podczas biegu. Strażak krzyknął jeszcze, że już gleby w tym miejscu były, więc nie byłem jedyny. W tym czasie minął mnie jeden z zawodników Trygława. Depnąłem mocno, ale znów wystąpił problem z blatem. Chwila akrobacji i łańcuch wszedł gdzie trzeba. Wyprzedził mnie drugi zawodnik i wszedłem mu błyskawicznie na koło. Takich szans się nie marnuje. Zachował trochę więcej sił, bo szybko minął swojego kumpla z teamu. Ten próbował jeszcze wejść mi na koło, ale tam już czaił się facet z AgaTeam. Do mety 500m. Ciśniemy do granic. Facet z Aga wychodzi z cienia aero i powoli mnie mija. Wchodzę za niego. Czuję płomienie w udach, pośladkach i płucach... Obaj z Trygława zostają gdzieś z tyłu i przestają się liczyć. 100 metrów... Wbijam ostatnie przełożenie 44x11, prędkość 55 i rośnie. Zostało niewiele... Tak niewiele... Rozpoczynam wyprzedzanie, chłopak przede mną chyba trochę słabnie. Prędkość prawie 6 paczek. Kątem oka mnie dostrzega i tylko dzięki ambicji uruchamia ostatnie pokłady sił. Ja to samo. Serce wali, brakuje tchu, ale wyprzedzam go o 20cm, metr, później już o długość roweru. Mam mroczki przed oczami, nie patrzę przed siebie, tylko pochylam głowę maksymalnie w dół. Mijam metę, zaciskam mocno oba hamulce. Zatrzymuję się...

Tak mój finisz sfotografowała Lui ;)
----------------------------------------------------------------------------

A tak profesjonalny fotograf (foto by Gabriel Nadobny) - widać chociaż mój tyłek
----------------------------------------------------------------------------

Ktoś podaję mi zakręconą wodą a ja nie mogę jej otworzyć! W końcu ktoś uprzejmy ją otwiera i mogę się napić. Ktoś inny z obsługi wkłada mi z problemami przez kask medal za uczestnictwo na szyję. Jestem tak cholernie szczęśliwy, że mimo wywrotki 500 metrów od mety udało mi się ograć wszystkich z mojej grupy. Czułem się jakbym wygrał cały wyścig... :D Gdzieś obok pojawia się Lui i coś do mnie mówi, ale jestem jeszcze średnio komunikatywny. Mijają sekundy i powoli dochodzę do siebie. Pierwsze o co pytam, to kiedy przyjechała ekipa przede mną... :D Pochłaniam jedną butelkę wody mineralnej za drugą. W końcu podprowadzam rower na plażę i tam siadam. Najgorszy ból w mięśniach mija, oddech i tętno też się uspokajają. Pojawia się Piotrek, który uniknął kraksy, pojechał z peletonem i uzyskał świetny wynik - gratulacje! Kilka minut później obok nas staje też Tomek (m3), pojawia się też Ania (vonZan), która pyta nas o wrażenia z wyścigu.

Brudny, mokry, zmęczony ale szczęśliwy
----------------------------------------------------------------------------
Ogarniam się, kąpiel w jeziorze i chowamy rowery do samochodu.

----------------------------------------------------------------------------
Później bierzemy numerki obiadowe i udajemy się do restauracji na obiad. Ustawiamy się długiej kolejce i dostajemy w końcu jeść. Siadamy przy małym, dziecięcym, zadaszonym stoliku na placu zabaw i chwilę później zaczyna się ulewa. Miejsca jest bardzo mało, deszcz zacina z boku, lichy daszek przecieka, ale jest mega wesoło. Do tego mamy świetne towarzystwo: :D

----------------------------------------------------------------------------

----------------------------------------------------------------------------
Ulewa przechodzi na chwilę, więc szybko idziemy z powrotem do Amfiteatru, gdzie niedługo ma się zacząć losowanie nagród. Samo losowanie trwa bardzo długo, przerywane jest co jakiś czas opadami. W tym roku nic nie wylosowałem niestety, ale jak to się mówi, wszystkiego mieć nie można. Z Morzyczyna wyjeżdżamy chyba po 2100 dopiero. Najpierw odwozimy Lui do Płoni, a następnie już do domu na Lewobrzeże.

Mała uwaga organizacyjna. Szkoda że w tym roku nie było chipów mierzących dokładnie czas. Na niektórych zdjęciach widać na mecie pana z notatnikiem zapisującego pozycje. O wadach takiego rozwiązania może świadczyć fakt, iż na stronie z wynikami jestem za zawodnikiem z AgaTeam (7sekund straty), natomiast zdjęcia pokazują, że po ciężkiej walce wjechałem na metę tuż przed nim. W sumie mógłbym złożyć protest i zyskać jedną pozycję, ale niech już zostanie, tak jak jest. Jestem tylko ciekawy ile tego typu błędów się pojawiło. Rok temu był pomiar elektroniczny, więc to krok w złą stronę.
Poza tym losowanie nagród trwało nieco za długo, choć rozumiem, że przy takich ilościach ciężko byłoby skończyć wcześniej. Ale to tylko szczegóły.

M2: 34 / 187
Open Facetów: 102 / 777
Czas: 01:50:00.82
Średnia: 31.54km/h
Nr startowy: 722

W porównaniu do zeszłego roku progres o prawie 21 minut (dwa kapcie wtedy złapałem), ale i tak gdyby nie kraksa i to że straciłem kontakt z peletonem, problemy z blatem, wykrzywione przednie koło ocierające dosyć mocno o klocki hamulcowe i druga wywrotka (na własne życzenie) urwałbym jeszcze 3-4 minuty. Ogólnie zadowolony, ale mały niedosyt jest - do poprawy za rok. To trzech razy sztuka.

Dzięki organizatorom, że ogarnęli zawody dla ponad tysiąca uczestników. ;)
I specjalne podziękowania dla:

Napisałem do nich maila, z prośbą o publikację miniaturek dostępnych na ich stronie (każdy może się znaleźć po nr startowym), a razem ze zgodą otrzymałem... zdjęcia w pełnej rozdziałce za darmo. Dzięki, będę miał super pamiątkę. ;)

Komentarze (3)

Mnie też bardzo podoba się ta relacja. ;)
A zdjęcie takie bo nie moja wina że byłeś o wiele szybszy... :*
Dzięki czemu wspaniały finisz, normalnie istna rakieta. :D ;))

Lui ;) 20:32 poniedziałek, 27 sierpnia 2012

super opisałeś. poczułem sie jakbym jechał razem z tobą.

jurektc 16:23 poniedziałek, 27 sierpnia 2012
Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa zasob

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]