Dookoła Zalewu Szczecińskiego
Wstaję nieco przed 4, patrzę za okno i... nie pada. Nie pada, choć stalowoszare chmury nie wyglądały zachęcająco. Rozpoczynam przygotowania, czekając tymczasem na wieści od Basi (organizatorki). Ostatecznie po 4:30 dostaję smsa, że jednak jedziemy. ;) W dodatku okazało się, że jedzie Jarek (Gadbagienny) z którym już dawno nie byłem na żadnej wyprawie, więc tym bardziej zadowolony byłem. Spotkanie o 5:30 na Głębokim:
Od lewej: Piotrek, Jarek, Dornfeld, Basia i ja.
Myślałem, że całą piątką pojedziemy dookoła zalewu, jednak Dornfeld miał w planach już inną, równie ambitną trasę. Okazało się jednak, że będzie nas pięcioro, ponieważ jeden z uczestników, Sławek, dopiero o 5:30 zwlókł się z łóżka. Basia, po rozmowie telefonicznej ustaliła, że nasza grupa powoli będzie się toczyć do Dobieszczyna, natomiast Sławek będzie nas gonił. W Dobieszczynie Sławka ani widu, ani słychu, więc zarządzono krótki postój. Po kilku minutach dojechał nasz ostatni kompan, nieco zmęczony, ale zadowolony, że impreza jednak doszła do skutku ;)
Z Dobieszczyna pojechaliśmy przez Hintersee, Rieh, Warsin, Bellin do Ueckermunde. Fotki z okolic Reih albo Warsin:
--------------------------------------------------------
--------------------------------------------------------
Niedaleko za Hintersee zaczął padać deszcz, ale w lesie nie było to odczuwalne, dopiero jadąc brzegiem zalewu to poczuliśmy. Za Warsin ulewa przybierała na sile, a ja dziękowałem własnemu rozsądkowi, że rano założyłem pełne błotniki, bowiem ilość wody, jaka z nich leciała robiła wrażenie. Wystarczył mi w zupełności zimny deszcz lejący się z niebios. ;) W Bellin (chyba) zrobiliśmy krótki postój, po którym przez pół godziny nie mogłem się rozgrzać, podobnie zresztą jak reszta ekipy. Pomyślałem wtedy, że jeśli długo będzie tak padać, to przyjdzie mi łapać pociąg w Świnoujściu lub w Wolinie, bo nie dam rady jechać w takim zimnie. Pod koniec wyprawy pozostali członkowie przyznali się do podobnych myśli na tym etapie... :P Mimo zimna, humor miałem niezły, a to ze względu na ciągłe żarty ze Sławkiem, który na dodatek okazał się niemal moim sąsiadem :D
Następnie pojechaliśmy przez Monkebude, Leopoldshagen, Budewitz i Bargishow docierając do Anklam. Za Budewitz jest park narodowy z pięknymi terenami zalewowymi i mnóstwem zwierzyny, głównie ptactwa. :D
Zdjęcie grupowe z martwym, zalanym lasem w tle:
Od lewej rząd górny: Sławek, Piotrek, Jarek i Basia. Rząd dolny: ja :D
--------------------------------------------------------
Dwa zdjęcia z Anklam:
--------------------------------------------------------
--------------------------------------------------------
Z Anklam pojechaliśmy przez most zwodzony przez Usedom do Stolpe auf Usedom, gdzie zarządzono 15 minutowy postój. Ja ze Sławkiem pojechaliśmy obejrzeć miejscowy zamek, który niestety jest w remoncie.
Zdjęcia zamku:
--------------------------------------------------------
--------------------------------------------------------
Poza zamkiem w Stolpe auf Usedom jest tam jeszcze pomnik żołnierzy niemieckich i niewielki kościół w stylu gotyckim:
--------------------------------------------------------
--------------------------------------------------------
A tego zdjęcia w Stolpe nie ogarniam: :D
--------------------------------------------------------
Ze Stolpe bliziutko do granicy i niebawem byliśmy już ponownie w Polse:
--------------------------------------------------------
--------------------------------------------------------
W Świnoujściu postanowiliśmy zahaczyć jeszcze o jakiś bar/restaurację, bo niektórzy chcieli wypić coś ciepłego. Jadąc ulicami miasta głośno omawialiśmy gdzie można by się udać, gdy zagadał do nas pan jadący na Wigrach 3. Powiedział, że niedaleko jest bar, w którym można dobrze i tanio zjeść. Zaprowadził nas do Gospodnika. Super miejsce dla rowerzystów, można zamawiać posiłki przez okienko, obsługa jest miła i wyrozumiała. Waza zupy kosztuje tam 4zł, my akurat trafiliśmy na krupnik, który okazał się bardzo treściwy. Basia, Jarek i Piotrek zamówili po porcji, ale tak naprawdę, to najadła się cała ekipa. Poprosiliśmy o dwa dodatkowe talerze i również ja i Sławek się posililiśmy. Zostało nawet trochę, ale na wyprawach rowerowych nie można też jeść zbyt dużo naraz.
A tutaj stronka baru.
Z baru pojechaliśmy na przeprawę promową, jednak spóźniliśmy się o jakieś pół minuty. :P Sławek dokręcił i krzyknął do operatora: "Niech pan nie zamyka!" Ten spojrzał wymownie na dojeżdżającą ekipę i przełączył wajchę, zamykając wrota załadunkowe.
Zdjęcie kolejnego promu, na który musieliśmy parę minut poczekać:
--------------------------------------------------------
Przeprawa trwała około 15 minut podczas których wyłożyliśmy się na pokładzie, susząc przy okazji skarpetki i buty. Dzięki przerwie jedzenie w żołądkach miało szansę się również trochę "ułożyć"... ;)
Po wyczłapaniu z pokładu od razu ruszyliśmy w dalszą drogę krajową trójką w stronę Międzyzdroi. Pobocze jest tam dosyć szerokie, jednak jest to uczęszczana trasa, więc nie jechało do końca komfortowo. Tuż przed Międzyzdrojami trasa skręca na południowy-wschód w stronę Wolina. Teren jest tam mocno pofałdowany, z całkiem sporymi podjazdami. Po jednym takim podjeździe zobaczyliśmy nowootwarty park dinozaurów. Fotki robione z 15-to krotnym zoomem:
--------------------------------------------------------
--------------------------------------------------------
--------------------------------------------------------
--------------------------------------------------------
--------------------------------------------------------
--------------------------------------------------------
Po godzinie jazdy za Wolinem poczuliśmy kolejne krople deszczu. Na stronce new.meteo.pl zapowiadali, że ma być to deszcz większy od tego porannego, jednak ostatecznie nie było tak źle. Tym razem założyłem kurtkę przeciwdeszczową, jednak każdy kij ma dwa końce - nie jest ona wykonana z materiału oddychającego i dosyć mocno się pod nią pociłem mimo niskiej temperatury.
Od Racimierza tempo mocno osłabło, zespół był już mocno zmęczony, głównie temperaturą i deszczem. Basia potrzebowała czasem małej pomocy w postaci popchnięcia jej przez kilkaset metrów, pomoc niby nieduża, a pozwoliła jej na zebranie nowych zasobów sił. Dla niej to i tak wielki wyczyn, pobiła tym dystansem rekord niejednego "chłopaka". Wtajemniczeni wiedzą o co chodzi... :P
W okolicach Załomia minęliśmy jeszcze niewielki wypadek z udziałem autobusu MZK. Poza tym końcówka bez żadnych niespodzianek. A to już pożegnalne zdjęcie na Moście Długim, około godziny 21 czasu miejscowego:
--------------------------------------------------------
Po szybkim pożegnaniu i podziękowaniu za jazdę rozjechaliśmy się do domów, ja wspólnie ze Sławkiem przycisnęliśmy jeszcze przez centrum nie schodząc poniżej 30km/h a nierzadko jadąc powyżej 40... :D Tym sposobem po 10 minutach byłem już w domu.