"Ile to trzeba się namęczyć..."
No więc tak: na rajd ze Szczecińskim BS Team do Kostrzyna jechać nie chciałem. Planowane 300km mnie przerażało. Wcześniej udało mi się jednego dnia przejechać coś ok. 140km, w tym sezonie natomiast tylko 120, tak więc skok był dla mnie zbyt duży. Ostatecznie zdecydowałem się jechać po namowie Bartka (IsmailDelivere ale tylko do Schwed, gdzie mieliśmy zawrócić robiąc tym samym rozsądne 120-130km. Mimo iż wyjechałem wcześniej aby być przed czasem (dotąd zawsze się spóźniałem) nie dojechałem na most Długi na umówioną 4:00. Powodem były dwie (DWIE!) kontrole policji na przestrzeni może 3km. Jedna tuż pod moim domem, ale poszła sprawnie (w dowodzie jest w końcu adres) a druga już w centrum. Ostatecznie nie załapałem się na zdjęcie początkowe, ale przynajmniej nie wyruszyli beze mnie. Poza Jurkiem i Ismailem na miejsce stawili się Jarek (vel. Gadbagienny), Paweł (sargath) i Krzysiek.
Jazda po ciemku w takiej grupie, kiedy jedyne światło to migające lampki rowerowe jest niemal magiczna. Zwłaszcza gdy wietrzyk nieco pomaga.
Zdjęcia z rynku w Gryfinie - autorstwa Jurka (od lewej stoją Jarek, Krzysiek, ja, Jurek, Paweł i Bartek
----------------------------------------
Ostatecznie w Krajniku Dolnym po przejechaniu prawie 70km zdecydowałem za aprobatą wszystkich zebranych że jadę dalej. Wiele razy podczas tej wycieczki żałowałem tej decyzji, nie zliczę ile razy powiedziałem coś w stylu "Nie dam rady", "nie mam już siły", "dobijcie mnie", "zaraz mi tyłek odpadnie" itp.
Krótka 7-mio minutowa przerwa w Cedyni i zdjęcie palisady z bramą
To samo miejsce, zdjęcie panoramiczne mozaiki przedstawiającą bitwę pod Cedynią z roku 972 (data bitwy, nie powstania mozaiki :P)
--------------------------------------------------------------------
Kolejna krótka przerwa w Starych Łysogórkach i czołg T-34/85 (tak mi się wydaje, że to ten model)
Pięciu pancernych bez psa :D (photo by Jerzy)
---------------------------------------------------
Dalsza podróż aż do samego Kostrzyna przebiegła bez większych postojów i atrakcji. Dopiero w samym mieście nastąpił dłuższy popas. Najpierw skoczyliśmy na dworzec PKP, aby Paweł mógł kupić bilet powrotny, ponieważ ze względu na odnowioną kontuzję kolana nie mógł jechać z nami dalej. Szczerze przyznam, że sam również rozważałem taką możliwość, nawet w okienku zapytałem ile kosztowałby mnie bilet ulgowy z rowerem. Jednak po zjedzeniu wielkiego kebaba poczułem się jak nowo narodzony mimo że na liczniku widniało już solidne 168km. Po kebabie udaliśmy się do Lidla po zakupy, czyli batony, czekolady i coś do picia. Na parkingu przed sklepem pożegnaliśmy się z Pawłem który mając jeszcze ponad godzinę do pociągu postanowił pokręcić po mieście i zwiedzić co nieco.
Przejście graniczne w Kostrzynie - zdjęcie od Jerzego
A to już moje :D
-----------------------------------------------
Nas natomiast gonił czas, na ponad godzinę opóźnienia trzeba było coś poradzić. Co? Kręcić i zatrzymywać się jak najmniej. Wiatr dusił niemiłosiernie, a nasza trasa wiodła równą jak stół, asfaltową drogą dla rowerów z prawdziwego zdarzenia. Taki twór mogli zrobić tylko Niemcy - ciągnie się ona wzdłuż całej granicy od Czech aż po Bałtyk! Pełen szacun dla tego narodu, tam jak się coś zrobi to służy to latami. Może u nas też się tego w końcu nauczymy. ;)
Ale tak chwalę tą drogę, ale była ona przyjemna tylko przez jakiś czas. Jazda przez jakieś 150km monotonną asfaltówką mając po prawej wał przeciwpowodziowy a po lewej pola nie należała do najprzyjemniejszych. Z jednej strony walka z wiatrem wypompowała mnie z sił, natomiast ta nuda i monotonia bardzo osłabiły psychikę i wolę walki. Przechodziłem potężny kryzys przez jakieś 50 km, chciałem upaść i leżeć tak w nieskończoność. Co jakiś czas zbierało mi się na wymioty, słaniałem się na rowerze jadąc zygzakiem i nie mogłem utrzymać się za ekipą. Gdy zatrzymywałem się na postój nie miałem nawet siły wypiąć się z pedałów. Zdarzyło mi się nawet przewrócić. Początkowo zmienialiśmy się na prowadzeniu rozcinając na zmianę wiatr, jednak dali mi odetchnąć przez jakiś czas, za co im serdecznie dziękuję. Nigdy nie zapomnę krótkiego dialogu z Gadembagiennym:
ja: -Jarek, ja już nie mogę...
Jarek: -Kłamiesz!!!
Takie urywane rozmowy dodawały na moment sił. :)
Ostatecznie pokonałem kryzys około 260-270km po przerwie w Krajniku Dolnym. Staliśmy tam jakieś 20 minut i to pomogło. W tym miejscu muszę polecić Colę, która dzięki kofeinie i masie cukru szybko (choć na krótko) regeneruje siły. Dzięki zmianie kierunku wiatru na bardziej boczny jazda przestała być aż tak oporna, szybko zbliżał się koniec podróży, mobilizując resztę sił. Przed Kołbaskowem stwierdziłem, że mam ich jeszcze całkiem dużo!
Szybko się ściemniało i natura zafundowała nam tak cudne widoki:
Również od Jurka
-----------------------------------------------
Po polskiej stronie znowu jechało mi się świetnie. Zupełna ciemność i hipnotyzujące, mrugające lampki rowerowe. Czułem, że jeszcze mam siły. Tym sposobem pojechałem z Krzyśkiem w okolicę jego domu, wróciłem i dokręciłem jeszcze jakieś 12 km mimo bólu w kolanie. Szczerze mówiąc mógłbym jeszcze trochę pojeździć, ale w domu czekała rodzina martwiąc się o mnie, a jak na złość padła mi bateria w telefonie. :/ Tym sposobem po ponad 17 godzinach wróciłem do domu regenerować siły na następną wyprawę.
Trasa:
Dzięki wielkie ekipie, całej fantastycznej piątce. Szkoda, że Pawłowi posłuszeństwa odmówiło kolano, bo chłopak ma prawdopodobnie najwięcej pary z nas wszystkich (no może jeszcze Gad :D ). Z tego powodu, nie pojechał całej trasy i w Kostrzyniu złapał pociąg (i tak przejechał jakieś 80km z ostrym bólem - pełen respekt).