"Ile to trzeba się namęczyć..."

Sobota, 19 marca 2011 · Komentarze(33)
Kategoria Wycieczka, 301-400km
Tytuł to początek powiedzenia autorstwa Jurka które rzucił nam na którymś krótkim odpoczynku gdzieś na 240km. Pełne powiedzenie brzmiało: "Ile to trzeba się namęczyć żeby zdechnąć". :D

No więc tak: na rajd ze Szczecińskim BS Team do Kostrzyna jechać nie chciałem. Planowane 300km mnie przerażało. Wcześniej udało mi się jednego dnia przejechać coś ok. 140km, w tym sezonie natomiast tylko 120, tak więc skok był dla mnie zbyt duży. Ostatecznie zdecydowałem się jechać po namowie Bartka (IsmailDelivere ale tylko do Schwed, gdzie mieliśmy zawrócić robiąc tym samym rozsądne 120-130km. Mimo iż wyjechałem wcześniej aby być przed czasem (dotąd zawsze się spóźniałem) nie dojechałem na most Długi na umówioną 4:00. Powodem były dwie (DWIE!) kontrole policji na przestrzeni może 3km. Jedna tuż pod moim domem, ale poszła sprawnie (w dowodzie jest w końcu adres) a druga już w centrum. Ostatecznie nie załapałem się na zdjęcie początkowe, ale przynajmniej nie wyruszyli beze mnie. Poza Jurkiem i Ismailem na miejsce stawili się Jarek (vel. Gadbagienny), Paweł (sargath) i Krzysiek.

Jazda po ciemku w takiej grupie, kiedy jedyne światło to migające lampki rowerowe jest niemal magiczna. Zwłaszcza gdy wietrzyk nieco pomaga.

Zdjęcia z rynku w Gryfinie - autorstwa Jurka (od lewej stoją Jarek, Krzysiek, ja, Jurek, Paweł i Bartek
----------------------------------------
Ostatecznie w Krajniku Dolnym po przejechaniu prawie 70km zdecydowałem za aprobatą wszystkich zebranych że jadę dalej. Wiele razy podczas tej wycieczki żałowałem tej decyzji, nie zliczę ile razy powiedziałem coś w stylu "Nie dam rady", "nie mam już siły", "dobijcie mnie", "zaraz mi tyłek odpadnie" itp.


Krótka 7-mio minutowa przerwa w Cedyni i zdjęcie palisady z bramą

To samo miejsce, zdjęcie panoramiczne mozaiki przedstawiającą bitwę pod Cedynią z roku 972 (data bitwy, nie powstania mozaiki :P)
--------------------------------------------------------------------


Kolejna krótka przerwa w Starych Łysogórkach i czołg T-34/85 (tak mi się wydaje, że to ten model)

Pięciu pancernych bez psa :D (photo by Jerzy)
---------------------------------------------------

Dalsza podróż aż do samego Kostrzyna przebiegła bez większych postojów i atrakcji. Dopiero w samym mieście nastąpił dłuższy popas. Najpierw skoczyliśmy na dworzec PKP, aby Paweł mógł kupić bilet powrotny, ponieważ ze względu na odnowioną kontuzję kolana nie mógł jechać z nami dalej. Szczerze przyznam, że sam również rozważałem taką możliwość, nawet w okienku zapytałem ile kosztowałby mnie bilet ulgowy z rowerem. Jednak po zjedzeniu wielkiego kebaba poczułem się jak nowo narodzony mimo że na liczniku widniało już solidne 168km. Po kebabie udaliśmy się do Lidla po zakupy, czyli batony, czekolady i coś do picia. Na parkingu przed sklepem pożegnaliśmy się z Pawłem który mając jeszcze ponad godzinę do pociągu postanowił pokręcić po mieście i zwiedzić co nieco.

Przejście graniczne w Kostrzynie - zdjęcie od Jerzego

A to już moje :D
-----------------------------------------------

Nas natomiast gonił czas, na ponad godzinę opóźnienia trzeba było coś poradzić. Co? Kręcić i zatrzymywać się jak najmniej. Wiatr dusił niemiłosiernie, a nasza trasa wiodła równą jak stół, asfaltową drogą dla rowerów z prawdziwego zdarzenia. Taki twór mogli zrobić tylko Niemcy - ciągnie się ona wzdłuż całej granicy od Czech aż po Bałtyk! Pełen szacun dla tego narodu, tam jak się coś zrobi to służy to latami. Może u nas też się tego w końcu nauczymy. ;)
Ale tak chwalę tą drogę, ale była ona przyjemna tylko przez jakiś czas. Jazda przez jakieś 150km monotonną asfaltówką mając po prawej wał przeciwpowodziowy a po lewej pola nie należała do najprzyjemniejszych. Z jednej strony walka z wiatrem wypompowała mnie z sił, natomiast ta nuda i monotonia bardzo osłabiły psychikę i wolę walki. Przechodziłem potężny kryzys przez jakieś 50 km, chciałem upaść i leżeć tak w nieskończoność. Co jakiś czas zbierało mi się na wymioty, słaniałem się na rowerze jadąc zygzakiem i nie mogłem utrzymać się za ekipą. Gdy zatrzymywałem się na postój nie miałem nawet siły wypiąć się z pedałów. Zdarzyło mi się nawet przewrócić. Początkowo zmienialiśmy się na prowadzeniu rozcinając na zmianę wiatr, jednak dali mi odetchnąć przez jakiś czas, za co im serdecznie dziękuję. Nigdy nie zapomnę krótkiego dialogu z Gadembagiennym:
ja: -Jarek, ja już nie mogę...
Jarek: -Kłamiesz!!!
Takie urywane rozmowy dodawały na moment sił. :)
Ostatecznie pokonałem kryzys około 260-270km po przerwie w Krajniku Dolnym. Staliśmy tam jakieś 20 minut i to pomogło. W tym miejscu muszę polecić Colę, która dzięki kofeinie i masie cukru szybko (choć na krótko) regeneruje siły. Dzięki zmianie kierunku wiatru na bardziej boczny jazda przestała być aż tak oporna, szybko zbliżał się koniec podróży, mobilizując resztę sił. Przed Kołbaskowem stwierdziłem, że mam ich jeszcze całkiem dużo!
Szybko się ściemniało i natura zafundowała nam tak cudne widoki:

Również od Jurka
-----------------------------------------------
Po polskiej stronie znowu jechało mi się świetnie. Zupełna ciemność i hipnotyzujące, mrugające lampki rowerowe. Czułem, że jeszcze mam siły. Tym sposobem pojechałem z Krzyśkiem w okolicę jego domu, wróciłem i dokręciłem jeszcze jakieś 12 km mimo bólu w kolanie. Szczerze mówiąc mógłbym jeszcze trochę pojeździć, ale w domu czekała rodzina martwiąc się o mnie, a jak na złość padła mi bateria w telefonie. :/ Tym sposobem po ponad 17 godzinach wróciłem do domu regenerować siły na następną wyprawę.

Trasa:




Dzięki wielkie ekipie, całej fantastycznej piątce. Szkoda, że Pawłowi posłuszeństwa odmówiło kolano, bo chłopak ma prawdopodobnie najwięcej pary z nas wszystkich (no może jeszcze Gad :D ). Z tego powodu, nie pojechał całej trasy i w Kostrzyniu złapał pociąg (i tak przejechał jakieś 80km z ostrym bólem - pełen respekt).

Komentarze (33)

Panowie z TankStats!
T-34 miał nieco mniej, za to IS-2 miał sporo wyżej, w dodatku głębiej osadzone, niż w T-34, bo tam wcale nie było... Można to i owo wyczytać tu i ówdzie w kilka minut i błyszczeć wiedzą ;) Fajna czołgowa dyskusja się zrobiła na blogu rowerowym ;)
W Wikipedii, do opisu IS-2 dołączone jest zdjęcie Waszego czołgu, ale bez rowerów przy cokole ;)

Shrink 20:16 czwartek, 24 marca 2011

Jeszcze raz gratuluję i chcę rozwiązać mały spór o czołg jest to IS-2:
po pierwsze: T-34 nigdy nie miał hamulca wylotowego na dziale,
po drugie: T-34 nie ma kół podtrzymujących gąsienice tylko jezdno-podtrzymujące.

Pozdrawiam

irus 19:47 czwartek, 24 marca 2011

Wow, jestem pod wrażeniem waszej wiedzy :D Ja nawet nie byłem pewien jaki to model czołgu :P

lewy89 12:43 czwartek, 24 marca 2011

a IS ma 12 kół tocznych, 2 napędowe, 2 napinające, 6 podtrzymujących w sumie 22 szt :)

sargath 11:34 czwartek, 24 marca 2011

IS-2, czołg t-34 ma 14 kół w podwoziu.

viatrak 09:25 czwartek, 24 marca 2011

mój błąd oczywiście chodziło mi o t-34, ale reszta ok :))

sargath 22:41 środa, 23 marca 2011

IS-2 czy T-34 (lub T-35 jak pisze dalej Sargath...a był T-35?) - obie maszyny są kultowe! Dzięki za info!

Misiacz 22:30 środa, 23 marca 2011

Misiacz - to na 100% IS-2 (Josif Stalin) można poznać po szerokości gasienic, w T-34 były węższe, wanna kadłuba w IS jest węższa, na przedniej płycie IS była montowana zapasowa gąsienica, a w t-34 na górnej, ilość kół jednych (dolnych) - w t-35 jest pięć, a w IS-2 jest sześć to tak na szybko :))

sargath 21:53 środa, 23 marca 2011

Jak dla mnie to ten czołg wygląda na typowe T-34...ale może Irus ma rację...niech sprawdzą inni.

Misiacz 21:31 środa, 23 marca 2011

Gratulacje dystansu, a czołg to nic innego jak IS-2.

irus 11:56 środa, 23 marca 2011

Jak to mówi pewien bohater serialu TV - w mordę jeża! Motywujecie do treningu! Super trasa, podziwiam upór i "niepoddanie się" - to jest coś!

validator 08:06 wtorek, 22 marca 2011

Lewy 89, polecam slicki 1,5", świetnie się toczą, gładko a jak trzeba to nie straszny im krawężnik czy żwir tak jak w przypadku 1". Znacznie trudniej złapać gume w 1,5 niż w 1". Swoje Rubeny kupiłem chyba po 25 zł i jestem bardzo zadowolony, gładko idą, troche już przeżyły .Nie potrzeba do nich weższych obręczy tylko zwykłe obręcze mogą być. Zainwestuj bo nawet prędkośc średnia wzrasta odrazu o 4km/h. Kilometrów życze

tlenek 22:23 poniedziałek, 21 marca 2011

Dziękuje wszystkim za te miłe słowa. Było ciężko, momentami nawet bardzo, ale dzięki zrównoważonemu tempu jazdy i pracy zespołowej ostatecznie się udało. :)

abarth: Kręć regularnie a bardzo szybko zobaczysz efekty. Widać to po mnie - jeszcze niedawno 120km było dla mnie solidnym wysiłkiem, a jednak udało się zrobić ponad 300. Czekamy, aż się przyłączysz ;)

tlenek: przednia opona fabryczna, z tyłu była jakaś Kenda 2.1. Generalnie terenowe opony, ale zaznaczę od razu, że nabite do nieco ponad 3 atmosfer, także nie było źle. Przy minimalnym wietrze w plecy przejechałem prawie 170km i nawet tego nie zauważyłem, bo rowerek toczył się lekko. Tak czy inaczej w planach mam kupno jakichś semislicków. ;)

lewy89 22:01 poniedziałek, 21 marca 2011

Takie dystanse to masakra. W grupie jest przynajmniej ktoś kto podtrzyma na duchu. Pamietam moje trzy stówki w samotności aż sam nie mogłem ze sobą wytrzymać :)

wober 20:56 poniedziałek, 21 marca 2011

ładna traska, ten czołg miałem okazję odwiedzić rowerem, ale nie pamiętam kiedy ;)

blase 14:02 poniedziałek, 21 marca 2011

gratulacje !!!
pełen respekt Tobie się należy :)

sargath 07:47 poniedziałek, 21 marca 2011

Dystans robi wrażenie. Gratulacje, pozdrawiam ;)

axis 20:08 niedziela, 20 marca 2011

Gratuluję dystansu i świetnej kondycji, szczególnie przy tym wietrze, który mi dał się we znaki przy nieporównywalnie krótszej wycieczce :))

athena 17:35 niedziela, 20 marca 2011

Omamuśku! Ale czad...
Ostro zaczynacie sezon. To chyba takie zadośćuczynienie po zimie :)

kundello21 16:06 niedziela, 20 marca 2011

Gratuluje Panowie :) Jestem z Was dumny ;) Kolana, kolana... znam ten ból... Pozdrawiam

adpol 15:05 niedziela, 20 marca 2011

Co tu dużo mówić, wielkie gratulacje. Szczecin chyba rządzi na bikestats ;)

sastre19 15:03 niedziela, 20 marca 2011

Zazdroszczę wytrzymałości . Gratuluję bo jest czego - 331 km - SZACUNEK ;)

okulista 10:21 niedziela, 20 marca 2011

Gratulacje, a jak dzisiaj samopoczucie?

dornfeld 10:06 niedziela, 20 marca 2011

Tak oto pomału rośnie bestia :))

Jarek 09:37 niedziela, 20 marca 2011

Brawo brawo i jeszcze raz brawo za to że sie nie poddałeś!!!!!!!!!!
Traska mimo że byla bardzo męcząca w szczegolności powrót, to i tak daje przeogromne szczęście i radośc z pokonanego dystansu.

jurektc 08:03 niedziela, 20 marca 2011

Trzystatrzydzieścijedenkilosów?!
To ja ze swoim nędznym rekordem mogę się schować...
Tyle męczarni i nie "zdechłeś" - szacun dla Ciebie i reszty ekipy!

Shrink 07:38 niedziela, 20 marca 2011

Czy Ty zrobiłeś ten dystans na tych oponkach co widać na zdjęciu w krosie? Jeśli tak to podwójny szacun dla Ciebie, Pozdrower

tlenek 23:28 sobota, 19 marca 2011

No to Panowie daliście czadu. Czapki z głów i gratulacje !

AreG 23:10 sobota, 19 marca 2011

Eh te kolana.. Rok temu miałem to samo. Nieźle przebiłeś swój rekordzik! Z taką średnią to nie lada wyczyn!

rammzes 23:04 sobota, 19 marca 2011

Jestem dumny z moich lokalnych bikerów! Dajecie popalić, pełen SZACUN! A od siebie dodam, że czytając te piękne relacje po prostu wziąłem dupę do porządnych treningów by dołączyć do was :) Gratuluję dystansu!

abarth 22:57 sobota, 19 marca 2011

Wiesz, że po każdej Twojej wyprawie cieszę się razem z Tobą... ;):* Tyle kilometrów wpadło, wyprawa genialna. :) A powiedzonko śmieszne. :D Mówiłam, że dasz radę, wierzyłam w Ciebie! :* ;)) Mój Cyborg! :*:*:*:) ;D

Lui ;) 22:21 sobota, 19 marca 2011
Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa zylis

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]