Miedwie
Sobota, 26 lutego 2011
· Komentarze(4)
Kategoria Wycieczka
No i pojechałem. A właściwie pojechaliśmy. Na wypad ze Szczecińskim BS-em ostrzyłem sobie zęby już od dłuższego czasu. Na kolejnych Masach zapewniałem, że niebawem się z nimi wybiorę na jakiś rajdzik. Długo się wahałem, ale ostatecznie przekonały mnie zapewnienia Misiacza, że tempo będzie naprawdę turystyczne. Choć jak się niebawem miało okazać, tempo turystyczne turystycznemu nie równe, ale o tym za chwilę.
Spotkanie tradycyjnie dla tej ekipy na moście Długim o 9:00 (miałem parę minut poślizgu ;P ), choć zdarzają się też starty spod Głębokiego. Tam większość cykała grupowe foty, ja natomiast czyniłem ostatnie przygotowania, których nie zdążyłem zrobić w domu. Jak ktoś pozwoli to pożyczę sobie czyjeś zdjęcie. ;]
Wyruszyliśmy w składzie: Paweł (sargath), Paweł (Misiacz), Jurek (jurektc), Jarek (gadbagienny), Marek (odysseus).
Na pierwszy ogień poszła świetnej (jak na szczecińskie warunki) jakości droga rowerowa przez Dąbie, następnie kawałek w kierunku Załomia, bo po chwili zmienić kierunek na Zdunowo. Jeszcze w Dąbiu dołączył do nas kolejny kompan: Arek (AreG) który to dobrze znając okolicę, poprowadził peleton do granicy miasta.
Nad autostradą A6, Misiacz niestety na zdjęciu nie obecny.
-------------------------------------------------------------
Po przekroczeniu administracyjnej granicy miasta obraliśmy kierunek na Niedźwiedź. Droga biegła przez las, kiedyś była ona podobno równa jak stół, jednak tego dnia były to rozjeżdżone koleiny. Były one tak głębokie i wąskie, że przy kręceniu, często zahaczałem pedałami o teren. Jedyną metodą była nieco szybsza jazda bez zatrzymywania się.
Wyjazd drużyny z Niedźwiedzia
-------------------------------------------------------------
W Niedźwiedziu krótki popas, następnie Reptowo (znów postój) by w końcu dotrzeć do Morzyczyna i celu naszej wyprawy, czyli jeziora Miedwie. Zrobiliśmy postój na zdjęcia i krótki odpoczynek przy małym molo, następnie kierując się w stronę zalanego Amfiteatru i dużego mola. Duża część ścieżek przy brzegu była zalana, tworząc lodowiska. Na całe szczęście nikt z drużyny nie wywinął orła na tym zdradliwym terenie. ;]
Zamarznięte Miedwie - co by nie mówić, zima potrafi dać w kość, ale potrafi również odwdzięczyć się wyjątkowymi widokami
-------------------------------------------------------------
A na Miedwiu gruby lód, więc tak prędko nie odpuści
-------------------------------------------------------------
Wyjeżdżając z Morzyczyna skręciliśmy na południe. W międzyczasie planowo odłączył się od grupy Jarek (śmignął do Łobza) i trochę nieplanowo Misiacz (choć nie wiem gdzie on chciał śmignąć ;] ). Okazało się, że nie chciał lawirować rowerem po zamarzniętych ścieżkach i pojechał lepszą drogą. Chwilę zabrało ponowne zebranie drużyny, jednak ponownie razem ruszyliśmy z Kunowa dalej na południe, zatrzymując się dopiero w Koszewku, przy pięknym pałacu. Co prawda, w miejscowości tej znajdują się aż dwa, jednak ten reklamowany drogowskazami wydał nam się dosyć kiczowaty (ot niemal zwykła willa). Za to drugi w pełni zasługuje na miano pałacu. Zresztą oceńcie sami:
Pałac w Koszewku
----------------------------------------------------------------
W tej samej miejscowości o rzut kamieniem (choć nikt nie rzucał) znajduje się również zabytkowy kościół:
----------------------------------------------------------------
Po wyjeździe z Koszewka, przejechaliśmy przez Koszewo i dalej drogą brukową w tragicznym stanie dojechaliśmy do Wierzbna. Tutaj Paweł (Sargath) postanowił wzmocnić się oranżadą z miejscowego sklepu, co uczynił na własną odpowiedzialność (koniec końców chyba jednak dodała kopa ;] ). Dalsza trasa przebiegała przez Okunicę i Ryszewo, w którym skręciliśmy w prawo na zachód. Podróż zmieniła się diametralnie, gdyż wiatr z przeciwnika stał się naszym sprzymierzeńcem. W błyskawicznym tempie dotarliśmy do miejscowości Turze, skąd dawną S-trójką po równym, asfaltowym poboczu dotarliśmy niemal do Starego Czarnowa. Tam dołączył do nas mój imiennik Robert (Sakwiarz). Ze Starego Czarnowa pojechaliśmy przez Kołowo do Puszczy Bukowej i... no właśnie. Ciągłe podjazdy i zjazdy mocno dały mi się we znaki i czułem jak uszczuplają się moje rezerwy energetyczne. Przy Sercu Puszczy pożegnaliśmy Arka, który skierował się z stronę Dąbia, nasza droga wiodła tymczasem w stronę Podjuch. Dwa Pawły, Jurek i Marek mocno dokręcali, natomiast dwa Roberty coraz mocniej zostawały w tyle. To co stało się później, nie jest do końca jasne. Nawet po przeczytaniu pozostałych relacji ciężko jest ogarnąć, kto gdzie wtedy pojechał. Otóż ucieczka na pewnym podjeździe znikła nam z oczu. Postanowiliśmy przycisnąć i rozpędziliśmy się dosyć mocno. Z dużą prędkością wjechaliśmy na brukową drogę (że też nasze rowery się przy tym nie rozpadły!) i szybko śmignęliśmy przez Podjuchy. Po chwili zastanowienia stwierdziliśmy, że pozostała część drużyny musiała już przejechać przez most, pozostało nam więc gonić co sił w nogach. Jak się szybko okazało, z maruderów przekształciliśmy się w ucieczkę. Postanowiliśmy się zatrzymać i zadzwonić do reszty (sorki że sam tak długo nie odbierałem ;] ). Po chwili znów byliśmy w komplecie. Jednak nie na długo! Ja, Misiacz i Robert zjechaliśmy płytową drogą stromo w dół, natomiast reszta pojechała prosto. Na dole przez chwilę zastanawiałem się, gdzie jestem i w którą stronę muszę jechać aby dotrzeć do domu. Tymczasem Misiacz, najwyraźniej sądząc, że jedziemy za nim, śmignął w prawo w stronę Pomorzan. Moja droga ewidentnie wiodła w lewo. Robert postanowił jeszcze gonić Misiacza, więc po krótkim pożegnaniu również pojechał w prawo. Myślałem, że pozostałą drogę pokonam sam, ale z naprzeciwka nadjechali Paweł (sargath) i Jurek. Okazało się, że pojechali naokoło (w między czasie odłączył się od nich Marek). Pożegnaliśmy się i skierowaliśmy się w przeciwne strony. Po paru obrotach korbą obejrzałem się za siebie i zobaczyłem... Roberta! Okazało się, że Pawła (Misiacza) nijak nie da się dogonić i że pojedzie kawałek z mną, ponieważ niedaleko mieszka jego zięć, którego postanowił odwiedzić. ;] Tak więc, jeszcze przez jakiś czas miałem dobre towarzystwo ;] W okolicy ulicy Nasypowej pożegnaliśmy się raz jeszcze i każdy pojechał w swoją stronę. Co najzabawniejsze na tym etapie podróży zaczęły wracać mi siły! Tabliczka czekolady zjedzona za podjuchami przyniosła zamierzone efekty, przez co mogłem jeszcze podreperować i tak dobrą średnią ;)
Chcę podziękować wszystkim kompanom za towarzystwo i świetna wycieczkę... ;] Do zobaczenia na kolejnych wyprawach :D
Spotkanie tradycyjnie dla tej ekipy na moście Długim o 9:00 (miałem parę minut poślizgu ;P ), choć zdarzają się też starty spod Głębokiego. Tam większość cykała grupowe foty, ja natomiast czyniłem ostatnie przygotowania, których nie zdążyłem zrobić w domu. Jak ktoś pozwoli to pożyczę sobie czyjeś zdjęcie. ;]
Wyruszyliśmy w składzie: Paweł (sargath), Paweł (Misiacz), Jurek (jurektc), Jarek (gadbagienny), Marek (odysseus).
Na pierwszy ogień poszła świetnej (jak na szczecińskie warunki) jakości droga rowerowa przez Dąbie, następnie kawałek w kierunku Załomia, bo po chwili zmienić kierunek na Zdunowo. Jeszcze w Dąbiu dołączył do nas kolejny kompan: Arek (AreG) który to dobrze znając okolicę, poprowadził peleton do granicy miasta.
Nad autostradą A6, Misiacz niestety na zdjęciu nie obecny.
-------------------------------------------------------------
Po przekroczeniu administracyjnej granicy miasta obraliśmy kierunek na Niedźwiedź. Droga biegła przez las, kiedyś była ona podobno równa jak stół, jednak tego dnia były to rozjeżdżone koleiny. Były one tak głębokie i wąskie, że przy kręceniu, często zahaczałem pedałami o teren. Jedyną metodą była nieco szybsza jazda bez zatrzymywania się.
Wyjazd drużyny z Niedźwiedzia
-------------------------------------------------------------
W Niedźwiedziu krótki popas, następnie Reptowo (znów postój) by w końcu dotrzeć do Morzyczyna i celu naszej wyprawy, czyli jeziora Miedwie. Zrobiliśmy postój na zdjęcia i krótki odpoczynek przy małym molo, następnie kierując się w stronę zalanego Amfiteatru i dużego mola. Duża część ścieżek przy brzegu była zalana, tworząc lodowiska. Na całe szczęście nikt z drużyny nie wywinął orła na tym zdradliwym terenie. ;]
Zamarznięte Miedwie - co by nie mówić, zima potrafi dać w kość, ale potrafi również odwdzięczyć się wyjątkowymi widokami
-------------------------------------------------------------
A na Miedwiu gruby lód, więc tak prędko nie odpuści
-------------------------------------------------------------
Wyjeżdżając z Morzyczyna skręciliśmy na południe. W międzyczasie planowo odłączył się od grupy Jarek (śmignął do Łobza) i trochę nieplanowo Misiacz (choć nie wiem gdzie on chciał śmignąć ;] ). Okazało się, że nie chciał lawirować rowerem po zamarzniętych ścieżkach i pojechał lepszą drogą. Chwilę zabrało ponowne zebranie drużyny, jednak ponownie razem ruszyliśmy z Kunowa dalej na południe, zatrzymując się dopiero w Koszewku, przy pięknym pałacu. Co prawda, w miejscowości tej znajdują się aż dwa, jednak ten reklamowany drogowskazami wydał nam się dosyć kiczowaty (ot niemal zwykła willa). Za to drugi w pełni zasługuje na miano pałacu. Zresztą oceńcie sami:
Pałac w Koszewku
----------------------------------------------------------------
W tej samej miejscowości o rzut kamieniem (choć nikt nie rzucał) znajduje się również zabytkowy kościół:
----------------------------------------------------------------
Po wyjeździe z Koszewka, przejechaliśmy przez Koszewo i dalej drogą brukową w tragicznym stanie dojechaliśmy do Wierzbna. Tutaj Paweł (Sargath) postanowił wzmocnić się oranżadą z miejscowego sklepu, co uczynił na własną odpowiedzialność (koniec końców chyba jednak dodała kopa ;] ). Dalsza trasa przebiegała przez Okunicę i Ryszewo, w którym skręciliśmy w prawo na zachód. Podróż zmieniła się diametralnie, gdyż wiatr z przeciwnika stał się naszym sprzymierzeńcem. W błyskawicznym tempie dotarliśmy do miejscowości Turze, skąd dawną S-trójką po równym, asfaltowym poboczu dotarliśmy niemal do Starego Czarnowa. Tam dołączył do nas mój imiennik Robert (Sakwiarz). Ze Starego Czarnowa pojechaliśmy przez Kołowo do Puszczy Bukowej i... no właśnie. Ciągłe podjazdy i zjazdy mocno dały mi się we znaki i czułem jak uszczuplają się moje rezerwy energetyczne. Przy Sercu Puszczy pożegnaliśmy Arka, który skierował się z stronę Dąbia, nasza droga wiodła tymczasem w stronę Podjuch. Dwa Pawły, Jurek i Marek mocno dokręcali, natomiast dwa Roberty coraz mocniej zostawały w tyle. To co stało się później, nie jest do końca jasne. Nawet po przeczytaniu pozostałych relacji ciężko jest ogarnąć, kto gdzie wtedy pojechał. Otóż ucieczka na pewnym podjeździe znikła nam z oczu. Postanowiliśmy przycisnąć i rozpędziliśmy się dosyć mocno. Z dużą prędkością wjechaliśmy na brukową drogę (że też nasze rowery się przy tym nie rozpadły!) i szybko śmignęliśmy przez Podjuchy. Po chwili zastanowienia stwierdziliśmy, że pozostała część drużyny musiała już przejechać przez most, pozostało nam więc gonić co sił w nogach. Jak się szybko okazało, z maruderów przekształciliśmy się w ucieczkę. Postanowiliśmy się zatrzymać i zadzwonić do reszty (sorki że sam tak długo nie odbierałem ;] ). Po chwili znów byliśmy w komplecie. Jednak nie na długo! Ja, Misiacz i Robert zjechaliśmy płytową drogą stromo w dół, natomiast reszta pojechała prosto. Na dole przez chwilę zastanawiałem się, gdzie jestem i w którą stronę muszę jechać aby dotrzeć do domu. Tymczasem Misiacz, najwyraźniej sądząc, że jedziemy za nim, śmignął w prawo w stronę Pomorzan. Moja droga ewidentnie wiodła w lewo. Robert postanowił jeszcze gonić Misiacza, więc po krótkim pożegnaniu również pojechał w prawo. Myślałem, że pozostałą drogę pokonam sam, ale z naprzeciwka nadjechali Paweł (sargath) i Jurek. Okazało się, że pojechali naokoło (w między czasie odłączył się od nich Marek). Pożegnaliśmy się i skierowaliśmy się w przeciwne strony. Po paru obrotach korbą obejrzałem się za siebie i zobaczyłem... Roberta! Okazało się, że Pawła (Misiacza) nijak nie da się dogonić i że pojedzie kawałek z mną, ponieważ niedaleko mieszka jego zięć, którego postanowił odwiedzić. ;] Tak więc, jeszcze przez jakiś czas miałem dobre towarzystwo ;] W okolicy ulicy Nasypowej pożegnaliśmy się raz jeszcze i każdy pojechał w swoją stronę. Co najzabawniejsze na tym etapie podróży zaczęły wracać mi siły! Tabliczka czekolady zjedzona za podjuchami przyniosła zamierzone efekty, przez co mogłem jeszcze podreperować i tak dobrą średnią ;)
Chcę podziękować wszystkim kompanom za towarzystwo i świetna wycieczkę... ;] Do zobaczenia na kolejnych wyprawach :D