Coś mnie nosiło od dłuższego czasu. Na rowerze czas ostatnimi czasy spędzałem tylko na trasie dom-praca i z powrotem. Naszła mnie nieodparta ochota na jakąś inną trasę. W sobotę wieczór szybki telefonik do Sławka, organizacja i postanowione. Mieliśmy jechać jedną z naszych standardowych pętli, jednak za Tanowem przy skręcie na jezioro Świdwie szybka decyzja, zmiana planów i odbicie w lewo. Początkowo asfaltem, później asfaltem dziurawym a na końcu piaszczystą drogą z wertepami dotarliśmy nad jezioro. Odwiedziliśmy oczywiście leśniczówkę z pomostem widokowym (działa już luneta, nie trzeba wrzucać monet!) oraz przystań nad samym jeziorem. Postanowiłem wjechać tam na rowerze (niezwykłe błyskotliwy pomysł - przyznaje) nie wziąłem jednak pod uwagę, że pomost może być wilgotny i bardzo śliski. Skutkiem było komiczne hamowanie-taniec na rowerze, na szczęście zakończone bez efektownego upadku na deski lub jeszcze bardziej efektownego wpadnięcia do wody. Znad jeziora Świdwie pojechaliśmy drogą w nieznane wyjeżdżając w Łęgach. Stamtąd dziurawą asfaltówką przez Rzędziny i Stolec dojechaliśmy do Dobieszczyna. Skręt w lewo i niedaleko zjazdu na Zalesie przerwa. Siedzieliśmy sobie grzecznie na ściętym drzewie gdy ni stąd ni zowąd tuż obok nas przebiegło stado saren. Obaj wykrzyknęliśmy coś z zaskoczenia płosząc zwierzęta. Jedna z saren spanikowała tak niefortunnie, że skręciła wprost w metalową siatkę tamtejszej szkółki leśnej ze świeżo zasadzonymi drzewami. Na szczęście nie zaplątała się w nią, bo nie uśmiechałoby nam się wyplątywać wierzgającego zwierzęcia. Tak czy inaczej podniosła się i pogoniła za resztą stada. Pozostała część trasy bez nadzwyczajnych incydentów - Tanowo > Pilchowo > Głębokie > Szczecin.